Przyszłość nie jest już taka
jak kiedyś. Nie widzę świata
jak dawniej i jutro też
będę go widział inaczej,
o ile jutro nastanie.
Nad Tępym Szczytem
księżyc stanął literą D,
bo się Dopełnia, Dobiera,
robi się Duży, Dąży do Pełni
na Podobieństwo P,
jak Pierwsza kwadra
i Parka. Tymczasem
z życia na Ziemi
zostaje ćwiartka,
jakby je pili
wiadrami Olbrzymi,
a z Gór na Niebie
zostaje nów.
I nie ma Ciebie.
Jest takie miejsce w Przecznicy,
gdzie kończy się asfalt, a zaczyna
różnorodność życia. To znaczy
najpierw jadę po płaskim,
potem pod górkę, na przystanku
mijam trzech takich, co nie wierzą
w autobusy, jednym susem jestem
za dawną ewangelicką szkołą,
bojową strażą ogniową i pustym
jak grób Domem Turysty,
a dalej przez odłogi i nieużytki
idę jak ostatni z żyjących
albo pierwszy rezerwista.
Długo nie umiałem oddawać się
jałowym zajęciom, ale potem
wyprowadziłem się z Łabędziej
i zacząłem patrzeć na to inaczej.
Człowiek wchodzi na wysokości,
idzie po śniegu, po lodzie, po grudzie,
po kładce nad małą przepaścią,
od skraju boru po Przełęcz Okraj
i niczemu się nie oddaje.
Jest mu ciepło na mrozie.
Myśli po nim spływają jak fusy,
z których nikt się niczego
nigdy nie dowie.
Bukowiec jest jak pokrowiec,
który zimą naciągasz na głowę,
a latem nakrywasz nim stół.
Zawsze mi tutaj po drodze
z tym wszystkim, co wiozę
ze sobą na ramieniu i ramie,
które się cudem nie łamią,
gdy dźwigam ten bagaż uparcie
jak wół. Gdzie bym się tym wozem
nie woził, gdzie z nim nie ruszył,
zawsze się w końcu rozłożę
jak trup na cmentarzu
pod białym Jezusem.
Stary cmentarz w Bukowcu
jest jak kapelusz wyjęty ze wzgórza.
Wokół rondo kamieni i drzew,
w główce kilka szarych płyt,
jeden Jezus biały jak śnieg
na krzyżu z czarnego marmuru.
Dwa metry za krzyżem z Jezusem
siadam na skraju zielonego pastwiska,
aby popatrzeć trochę na tamten brzeg.
Oglądam pogórze i góry.
Padołu między nimi nie widzę,
ale wiem, że tam jest.