Wśród tych nocy, kiedy nawet wstęgi
nie trzymały się bereł, mówiliśmy:
przyozdóbmy się czasem.
Przyszedł szlifierz sekund, a wszystko
było dobre.
Leżeliśmy na poduszkach. Piękni.
Śmiertelność drżała, niedostrzeżona, za oknem.
Petrowi
I.
Mężczyzna i kobieta dzielą sen:
ma długą rączkę
z lipowego drzewa, świetnie pasuje
do zamiatania mniej dostępnych miejsc.
II.
Mężczyzna podłożył sen
pod chwiejną szafkę na buty, kobieta
przyniosła do snu wodę. Teraz w nim gotuje.
Sen jest pordzewiały przy dnie, kto wie,
może w ogóle jest wadliwy –
III.
Mężczyzna i kobieta jedzą sen
na obrusie w kwiaty. Jest wiosna,
ptaki brodzą w śniegu,
pęknięte jajka ciągną na saniach.
Sen jest smaczny, nieważne, że z pajęczyn,
że przyprawiony rdzą.
Mężczyzna ma na wargach śnieżynki, kobieta kok
przeszyty soplem.
Jest niemal marzec, odmrożenia
włożono już między podania –
IV.
Mężczyzna i kobieta dzielą sen
w wielkim łóżku. W końcu
to wszystko ma sens!
Sen jest w samym środku i wszystkiemu przeszkadza.
Śmieje się, ten łajdak, z dwukropków
pod cud miód piersiami:
potem, w wieńczącej chwili
sen sennie spowalnia –
I.
Nic nie wiem o istocie miłości,
ale słyszałam lawendę, kiedy sprzątała mieszkanie:
wszystko trzeba tu przygotować,
jeszcze ekspres do kawy, jeszcze poduszka wypchana opowieścią.
II.
Nic nie wiem, ale tasiemki
muszą mieć wolne końce,
one same muszą to sobie pozwiązywać. I wołać
o pomoc, wołać gromko, słyszałam je,
jak wołają: nawet wzgórza od tego drżą.
III.
Nic nie wiem o istocie miłości, ale pojednanie
ma ogromną siłę. Słyszałam echinopsis,
jak szykuje sobie kwiat:
o północy wyszczerzy się nim na ciemność. Ten właściwy
zapyla przeciw senności, kiedy kocha,
ten właściwy wie, kiedy się pojawić –
IV.
Nikt nie może wiedzieć nic
o istocie miłości. Będziemy się rozbierać, grzać,
będziemy się otwierać pod włos,
nawzajem i na krzyż. Nikt nie wie.
Ale słyszałam lawendę. Kawę parzę,
lawendzie wierzę.