Koniec poezji magazynowej zwiastowało głośne pierdnięcie dymu z komina. Hur hur husaria! Wprost z siedleckiej ziemi na otwarte artystyczne przestrzenie. Precz z kolorami wyje przed rozlaniem wiadro czarnej farby yje. Ryje jak kalafior, a uszy za to czyste. Od wódki wątroba gnije. Chodź Duda pokażemy warszafce jak wygląda zajazd! Zaraz, zaraz krzyczy dobra żona czy panowie mogą sobie podać ręce? No woman no kraj! Głośny krzyk gawiedzi przez puste pola dzi dzi! Na emzecie komarze jedziemy po nieudanej akcji głosić manifest poetycki dalej wśród prostego ludu. Romantyzm! Motłoch! O, spójrz, jak oni się ruszają! Te kocie ruchy! Te gesty rękami! Polski poeta nie ma luzu. Pisze jak wóz z węglem, a przydałoby się trochę polotu i finezji. Salamunizm opętał całe pokolenia, trzeba sięgnąć do wieszczy, tam gdzie gawiedź czuje, że coś jest na rzeczy, że jest kredyt rolny, hipoteka na lat dwadzieścia pięć, dwójka dzieci i rodzina do wykarmienia, chora babka na enefzecie i pies w budzie psi-kucie. Chodź, chodź trzeba to namalować skoro nikt patrzeć na to nie chce! Aż pocą się ręce, wir pracy, odwirowanie w pralce, pomieszane pranie, zabarwiło białą koszulę na czerwono jakby się poplamiło ono owo. Wo? Można wok? Wok można.
A Jezusowi kazali spać kładąc go w stawie (ofelia) kiereszując kości przestawiając widzenia plastikowa pleksa tańczy tak jak jej zagrają całą zgrają politycznych zombie z krzyżem na klapie na znak zwycięstwa nad grzechem (cudzym- nie) i zrodzenia się kasty wybrańców do zarządzania bożym ludem z pasterskim trudem z kroplą na czole otartą jedwabną chusteczką z teczką pod ręką w góralskim stroju na szlaku gdzie papież kochał góry miłością czystą i świętą czysto platoniczną czy można kochać kamienie? inne skutki prawne gdy chodzi o mienie swoboda kształtowania stosunków majątkowych majaczenie o innej polsce a figura Jezusa płynie płynie po polskiej krainie tak jak mydło w płynie ścieki w odrze destylat w rurce szpitalnej do kroplówki do karmienia gości którzy za odpowiedni czynsz wegetują w łóżku przypiętym do kaloryfera a za oknem fajerwerki nad szarymi blokami
Dwadzieścia dwa lata albo dziewiętnasty wiek jest odpisywany od przychodów nieobłożonych podatkiem (tymczasowo) bo koszt uzyskania dochodów wzrasta miarowo i dynamicznie pazernie i strategicznie w aucie zaparkowanym na trawie gdzieś przy lesie a z trzeszczących głośników leci Fogg i Woźniak Freud i jakaś babka co miała odwrotne do niego tezy tymczasowo jest nam dobrze jesteśmy młodzi jesteśmy gośćmi goszczą nas drzewa oliwne i figowe w naszej wyobraźni nie ma znaczenia czy wymyślamy to sobie czy nie ma nas bo czas upływa jak na przędzy zbiera się gdzieś nieuniknienie ćmi się jak dym papierosowy do światła lgną ćmy gdzieś w Toskanii jest dobrze na papierze i nie ma znaczenia czy nie ma tam nas gdy z trzeszczących głośników młyn mieli nas na drobne części pasza dla firm
Pewnego razu wysłałem swoją rękę przez pocztę pracowniczą. Poluzowałem śruby i wrzuciłem kawałek mięcha do zsypu. Bez konkretnego adresata. Oczekiwanie na burzę. Zbierają się ciemne chmury. Ocean mieni się kolorami jak lampa led. 16 światełek i kabel 2 metry w zestawie. Impreza. Niebieski seat parkuje pod biurem. Błysk. Kto wrzucił rękę do poczty?! Poprawiam kikuta ta. Zakończenie roku szkolnego. Wręczenie świadectw. Wycieczka na lody. Transakcja. Punkty payback. Wydając zarabiasz. Podskakując wspinasz się po drabinie. Łamią się szczeble. Kto wrzucił cholerną rękę? Dobrze sami znajdziemy sprawcę. Kamery monitoringu w ruch. Ślepy punkt. Jak to możliwe?! Czerwona plama powoli rozwarstwia się po całym akwenie. Pomysł. Idea. Wybucha żarówka. Kto nie ma ręki? Czyje zachowanie jest podejrzane? Podgląd akt. Telefon do przyjaciela. Przez okno wlatuje Umbert Borbański. Ecce homo. Hetero sovietico. Jazda w tico. Południowa nizina mazowiecka. Wiec na otwarcie hipermarketu. Ręka wypada z kieszeni burmistrza. Decyzją administracyjną zapominamy o sprawie. W drugiej ręce bilet do Rawy. Wilczy skowyt. Wit szosy. List polecający, na wskroś reklamowy. Kwit pożegnalny.
Sralnia dla Andrzeja była miejscem marzeniem. Wszystko by się udało gdyby nie te wścibskie chłopaki. Rozrabiaki wrzucili do rury petardę i całą instytucję diabli wzięli. Ze swojego tronu ujrzał panoramę Warszawy. Piękne zdjęcie oprawione w antyramę. Ściana. Brzęczą zęby na chodniku. Idą konie po betonie. Wskok do karety jak grand theft auto. Andrzej panem. Korona poległa. Parówa w majty. Mecz pseudo-derbowy. Stop pańszczyzna. Stop renta. Wyprowadzka z dworu. W korytarzu piękne obrazy, a nad łóżkiem baldachim. Koronki, pończoszki i makaroniki. Drapanie brody. Jak zapałka. Pożar w lesie. Stodoła płonie. Płonie aż strach, aż kurzy się z niej. Odmęt historii, aż kręci się w głowie. Straż wyszła na łowy. Dorwać drania co burzy porządek. Pod ścianą cały rządek. Ścinka. Leci pień za pniem. Zbiorowa mogiła. Koniec marzeń. Skończyła się rakija.