EPILOG
(Rap Time)
Na zewnątrz armie zachłanne
Kurwa, panowie, dzisiaj ostatni dzień! Jutro blokada! Jaki miałem sen, w pale się nie mieści: stoję na stacji kolejowej, tu u nas, Bogoniowice-Ciężkowice, stoi pociąg, zaczęło robić się ciemno, zajebiście ciemno, słyszę lokomotywę, ludzie wsiadają, wysiadają, gwiżdże konduktor, lizakiem macha, a ja, kurwa, nie wiem, czy wsiadać, czy nie! Przestań, zapalimy! Skąd masz papierosy? Wziąłem na krechę, Monika nie chciała mi dać, ale dała, chciałem, żeby mi dała jeszcze piątkę, po bączku by było! Skąd tu wziąć, ale kicha! Dołowanie, jak w dolinie Kali Gandaki, a i kielicha by się człowiek napił, chociaż łyka, w gardle zaschło od tych cygarów – przejebane.
Wiatr w zegarze ratusza zaciera chuchrowate ślady
Mam tylko trzy złote! To ci, kurwa, napierdoliło. Nie śmiej się, lepiej dołóż, walniemy po piwku, życie nam uratuje, zobaczysz! Ale wczoraj popiłem, ja pierdolę, z Teodorem trzy wina! Aleksander dał na klubowe, było co palić! Dobra, przestań już pierdolić, dawaj te pieniądze, skoczę do samu! Tylko żeby ci dała bez kaucji, później oddamy butelki, może na Bieszczadach jeszcze coś znajdziemy! Kurwa, jeden mecz mi nie siadł, byłoby dwadzieścia baniek, masz pojęcie, beznadziejna Kurnikowa, nigdy już na nią nie postawię, pierwszego seta wygrywała na miękko! Chodźcie za pocztę, po co mają patrzeć! W dupie to mam, ludźmi się będziesz przejmował! Nie pierdol.
Pory roku tłoczą się w szorstkiej dachówce podcieni
Dawnośmy tu nie pili! Ale smród! Co to jest, że z zewnątrz wszystko wypacykowane, a gdy zajdziesz od tyłu, sam syf? Co ci śmierdzi? Przestań pierdolić! Pij, pij, bracie, pij, a na starość torba i kij! Wczoraj żeśmy tu z Teodorem wypierdolili cztery wina! Co to jest? Pamiętasz, Olek? W tamtym roku, jak ta panienka tutaj z nami siedziała, ile wtedy poszło? Rekord! Jedenaście! Dopiero jak wyszedłem na rynek, ktoś postawił mi piwo, mocne, i odleciałem! A ta kurwa anonimy do mnie śle, szmata, chuj jej w dupę! Dobre piwo, tyskie najlepsze, zagłoba teraz się pogorszyła! Kto pije zagłobę? Wiktor, jebany, tylko wino! Patrzcie, nikt tych butelek po podłych nalewkach nie zbiera! Może nie skupują?
Liście, liście, liście, głuche kroki
Kurwa, ten sen! On znowu swoje! Jakbyś ty wiedział, co mi się śniło. Nie uśpisz, na kacu nie pośpisz! Z boku na bok, poty! Zimne poty! Żebyś wiedział! Nad ranem nie było spania! Wiem, znam to dobrze! Co robimy? Ja mam jeszcze piwo! Myśmy już wypili! Masz, łyknij se, wiecie, że ja wolno piję! Zapalimy jeszcze po calaku! Foxy? A jak, oszczędności, za trzy sześćdziesiąt, dwadzieścia pięć papierosów, opłaca się! Wiktor mówił, że w Tuchowie skupują butelki po nalewkach, mówił, że jak się wkurwi, wyzbiera je wszystkie, do worka, tylko za bilet zapłaci, w kurwę pieniędzy z powrotem przywiezie! No, żeby się nie zesrał! Mówię ci, na Bieszczadach leży ich od groma.
Wszystko płynie gdzieś obok
Pole korkowe, ile kapsli? Wiem! To co robimy? Popatrz, może masz w kieszeni? Nic nie mam, jestem pusty jak bęben! Co? Nie wierzysz? Zapytaj Olka! Przedtem dołożyłem, może dwadzieścia groszy mi zostało! Oj, jakiś ty biedny! Do hurtowni się skoczy, właściciel da ci bez kaucji! Co on mówił? Żebyśmy się tylko nie plątali w pobliżu! Tutaj nikt nas nie znajdzie! Dobra, weź butelki na wymianę, ja się odleję, najgorzej to pierwszy raz się odlać, później trzeba latać jak leci! Żebyś wiedział, kurwa, ja zawsze trzymam do końca, jak najdłużej! Chyba się wyrzygam! Nie pierdol, już będziesz rzygał! Malutki pawik! A na co będę czekał? Niepotrzebnie zjadłem śniadanie! Niewiele tego było.
Na mrocznych, sennych ulicach pełnych nieobecności
Pawik jak się patrzy! Jest i Teodor! Kto mi otworzy? Nie zębami, kurwa, chcesz je stracić?! Jebany! Ty, weź mi otwórz, może zapalniczką! Coś ty, kapsel o kapsel! Ale strzeliło, widziałeś! Bo ci zaraz całe wyleci! Lubię piwo! Nad ranem śniło mi się, że całe wiadro wody wypiłem! Leżałem, a pić mi się tak kurwicznie chciało! Nie wstałem, nawet na drugi bok mi się nie chciało przewrócić! Lubię piankę! Co? Nienawidzę kurwy! Kury? Nie mów, na obiad stara ci rosół ugotuje! Masz dobrze! Ja, jak sam sobie czegoś nie przyrządzę, to dupa się zesrała! Lubię makaron ugotować, trochę keczupu! Nóżki, o!o!o!, nóżki z kurczaka! Nawet mi nie mów o jedzeniu, głody jestem jak wilk! Konia z kopytami bym zjadł!
Wczoraj, dziś, jutro – wszystko zapada się, ginie
Ja już mam dość, ledwo na nogach stoję! To usiądź! O tu, koło mnie! Zimne to piwo, zimne te schody! To co? Wypijmy i chodźmy pod Florka! Można iść! Na ławce, kurwa, siądziemy! Żeby mieć dwa złote! Zagralibymy w piłkarzyki! A ty co? Już kończę! Podobno wczoraj Pazińskiego okradli! Dużo mu zabrali? Prawie wszystko! Do tego, kurwa, nie miał ubezpieczenia! Ciekaw jestem, kto to zrobił? Podobno przyjął nowego do pracy! Dopóki tamten nie pracował, wszystko było w porządku! Tylko go przyjął i już! Masz babo placek! Chodźcie już! Idziemy na rynek! Co tu będziemy robić? Piwo się skończyło! Życie nie ma sensu! Na rynku coś naruchamy! Naruchasz, chyba gówno naruchasz!
Teraz ciżby niewiernej nikt nawet nie ruszy
Pamiętacie, jak dawniej było, cały dzień na rynku! Ciągle skądś pieniądze były! Ludzie byli szczodrzy! Dzisiaj nikt ci nie postawi! No, postawi, chyba oczy w słup. To co? Idziemy! Aleś ty ujebany! Popatrz, jak go rzuca! Nic wczoraj nie jadłem! Bez śniadania? A jak! Fajny samochód! Czyj to? A ten sobie kupił, no ten, co mieszka koło tego, tamtego! A, rozumiem! O!o!o!, ten, dokładnie! No właśnie! Chujowe to miejsce na hurtownię! Ani gdzie autem stanąć! O, cześć Władysław! I jak? Zapierdol? Jeszcze jaki! Całego jelcza dzisiaj rozładowałem! Wiesz, ile jest dzisiaj pod plandeką? Ze sześćdziesiąt stopni! Nie pierdol! Poczęstuj papierosem! A ogień masz? Znajdzie się! Gdzie wyście byli? Za pocztą.
Ścieg drogi chwiejnym krokiem pruty
Co, poprawiło się? Jezus, miodzio! Idziemy pod Florka! Może coś się jeszcze wysępi? Daj wam, Boże! Ale fajna panienka! Głodny jestem! Mam już dosyć! Nie mów, że ci się nie podoba! Zajebista jest! Widzisz te nogi! Krzywe! Jakie krzywe, co pierdolisz! Ciekaw jestem, skąd przyjechała? Ale, z kim ona idzie? Z tatą? Może! Skąd tu wziąć jeszcze na piwo? Trzeba będzie chyba iść na obiad, rzucić coś na ruszt, potem się wychylić, po południu! Dzisiaj impreza u Małego, podobno pierwsze sto piw za darmo! Promocja? Teraz tak się robi! A co ty myślisz, jakoś trzeba klienta przyciągnąć! Widziałaś, co się u góry dzieje, ile samochodów? Ludzi od zajebania! Mały kosi kasę jak nie wiem.
Długie przygotowania do przechyłu
A ty, co tu robisz? Skąd żeś się wziął? Musiałem zabrać spodnie ze sznura na podwórzu! Jechałem wczoraj z tych prymicji w deszcz i dupa na białych portkach brązowa od siodełka! Wyprałem z dodatkiem jakiegoś chujowego płynu! Dobrze, że wy nie jeździcie na prymicje rowerem, tylko chodzicie, bo do świątyni Pana Waszego blisko! Bliziutko! Stary, żebyś wiedział! Ale już tak nie użalaj się nad swoimi spodniami! Powiedz, co z kursem? Byłem na zakończeniu i dowiedziałem się, że Mistrz ma prowadzić od września kurs wyższego stopnia, w programie nauka jasnowidzenia! Nie zalewaj? Powaga! Może nawet zaklinać deszcze się nauczę! Ale na pewno nie ominie mnie jasnowidztwo.
Tak od nowa zaczyna się raj
Skoczę za kiosk! Olek tam się męczy! Powinien mieć piwo! Czekaj, idę z tobą! Może postawi ćwiarteczkę? Ćwiartunię można walnąć! Apetyt będzie lepszy! No i jak? Żyjesz? Nic nie mów! Nawet nie pytaj, przejebane! Wiesz, jak się męczę! Trzęsie cię pięknie! Ćwiartka ci pomoże, zaraz będzie lepiej! Ty, popatrz, facet z kosą, gdzie on idzie? Skąd się wziął? Ach te dymy! Uważaj! Trociny! Chyba nie chcesz, żeby się to sfajczyło? Jasne, że nie chcę! Co on tam pali? Śmieci pewnie jakieś! Gryzie po oczach! To u sąsiada! Gnój! Zawsze coś wymyśli! A ta, co znowu? Na papierosa, żeby nikt ją nie widział! Ile ona może mieć lat? Nówka! Sówka! Co? Ja się dzisiaj skończę.
W krysztale nieba pospiesznie wszystko się odbija
Teraz wstaję, idę w bok od strumyka! Automat woła! Jakiś automat! Jeszcze tyle dziś muszę! Subordynacja! Cicho stoją krzewy! Jak łatwo hasa się w krzaki! Udawać! Przekwitają masowo chabry! Pojedyncze, spóźnione! Jestem zmęczony! Dalej, lub więcej! Nie jest ze mną dobrze! Odchodzę, w każdym razie obojętnie patrzę, jak nic nie ma! Nie widzę potrzeby! Niczego! Czegokolwiek! Obojętność mojego patrzenia! Chciałbym, nie wiem, rysować, pisać, napić się! Do domu, na obiad! Wszyscy mają już dosyć! Nie będę czekał, aż ktoś przepije mój mózg pośród cuchnących trocin! Światło ślizga się na woskiem powleczonych liściach i źdźbłach.
Aż się z mielizn uwolnisz
Przyszedł pan i władca! Dzień dobry panu, uchlanej świni! Do jedzenia od razu, schowałeś tu coś? Dołożyłeś? Nie dali ci tam, gdzieś był? Nie dali! Idź tam, skąd żeś przyszedł! Ja chcę mieć trochę spokoju! Do jedzenia to jesteś pierwszy, ale żeby coś zrobić w domu, to nie ma pana! Ile razy już mówiłam, żebyś naprawił to co zepsute, rurę byś przetkał! Co, pewnie zjesz i pójdziesz spać, a potem znowu do chlania! Do kolegów! O, niedoczekanie twoje! Nie pozwolę! Na łeb wywalę z domu, żebyś wiedział! Dosyć tego! A za robotą jaką byś się rozejrzał, a nie tylko pić! Dwa dni trzeźwy, poje, poleży i już! Niech no tylko kto zadzwoni! Leci na łeb, na szyję!
Oto cała codzienna dysharmonia
Piwnicę byś chociaż otworzył, niech się wietrzy, a nie tylko myślał o piciu! Ale przecież w niej nic nie ma! Gęsta ta zupa! Zawsze robisz gęstą! Jak mi się będzie chciało pić, to kupię sok albo wodę mineralną, a w piwnicy wilgoć, otworzyłbyś, to trochę ciepłego powietrza by wleciało! Pełno w dupie! Koledzy niczym nie poczęstowali? W żadnym kinie tego nie grali! Kto to widział? To chyba tylko tacy jak ty włóczą się od rana po mieście i piją! Co ludzie powiedzą? Łachmyci! Musisz się wynieść, muszę odpocząć od ciebie jakiś czas! Spierdalaj tam, skąd żeś przyszedł! Już dość tego! Żebym ja się tak mordowała! Za jakie grzechy? Z jednym żem się już mordowała, to wystarczy!
Choć nie wierzę w krajobrazy
Oto niemoralność klimatu! Oto martwa szklistość powietrza, pozbawionego całego ciała, tego mrowiącego się setkami aur liścia, trawy, mgły i rosy! Tylko tu, tam zatoka przycupnęła dawnego wiatru, cienia od wzrosłych w kołtun krzaków! Być może jeszcze w łokciu murów dawna cisza! Znów słońce! Znów będzie do deszczu daleko! A wczoraj kupiłem sobie? Nic sobie nie kupiłem! Od dawna! Szczaw, ależ on kwitnie! Rude, zardzewiałe wiechowate ogony jego kwiatów! Kwarcowate! Kwitną osty, pięknie, soczyście, a z fioletem! To dobrze! To dobrze! To echo! Powietrze gęste od pragnień! Zatem kurz pośród drogi! A w tych chmurach, jak w ogrodach.
Tylko bowiem punkt widzenia bruku
Co, jednak się wychyliłeś? Suszy? Teraz pasowałoby coś wychlać? Kto by się nie napił? Umarłemu się nie przytrafi! O, jakiś samochód! Chyba do nas jedzie? Tak, to Ignacy, kupił sobie nowe auto! Oni, kurwa, teraz wszyscy się prześcigają! Nie ma jak wam! Jak leci? A co? Chujowo, bardzo chujowo! Nie widać? Ty, Teodor, jest sprawa, ty masz snopowiązałkę, trzeba mi skosić! Ignasiu, nie da rady, nie zrobię ci tego! Nie pierdol, to jak ja to skoszę? Weź kogoś, niech ci kosą zsiecze! Ile tego masz? Niedużo! No właśnie! Kurwa, przejechałbyś kilka razy i po problemie! Naprawdę nie dam rady! Nie widzisz, jaki jestem skonany! Trzeci dzień chleję! Weź Jasia! A ty co, opierdalasz się cały dzień?
Porażony ciemną szybą wzrok
Chyba go pojebało! Snopowiązałka w szopie, cała w oleju, każda część, zanim bym ją złożył, dawno byłoby po żniwach! Niech weźmie Jasia, to mu skosi! Ile on tego ma? Pół hektara, na górce! Nawet nie ma jak podjechać! Masz rację! Śmiechu warte! Ignac to się lubi pośmiać! Żebyś wiedział! Wczoraj byłem z nim w Pogórzance! Opowiadał o grzybach! Zresztą wszyscy opowiadali o grzybach! Zajebisty wysyp! Tak, duża wilgoć! Ciepło się zrobiło! Jak, kurwa, w lesie wilgotno, zwątpić można! Kupkami rosną! Wystrzały! Jeden koło drugiego! Prawdziwki, podgrzybek też się trafi, a kozaków ile? Zatrzęsienie! To ci dopiero żniwa! On tu ze snopowiązałką wyskakuje! Z choinki się urwał.
Spierzchnięte usta jak lustra rozbite
Z nocnej zmiany wracałem! Szedłem przez park, planty tarnowskie, koło dworca kolejowego, wcześnie rano, jakoś w lecie to było! Co? Tak! Nikogo tam nie ma! Gdzie? Przecież on o czym innym mówi! Przede mną paniusia idzie, widzę, fryzura pięknie zrobiona! Może nawet prosto od fryzjera! Górą chmara ptaków! Kawki? Nie wiem! Czego nie wiesz? Jakie ptaki leciały?! Nie wiem! Nieważne! I co? Ptak się jej zesrał na głowę, prościutko na tę, jakże piękną, fryzurę! I co? Nawet nie próbowała tego gówna usunąć! Bo jak? Przyspieszyła! Pewnie do toalety na dworcu! Pewnie tak, kto to wie? Nie widzieliście Jaśka? Którego? Od Felka Odrowąża? Był tu przed chwilą! Tak! Poszedł do góry.
Pomarszczeni wśród niezbędnych gestów
Podobno trzysta pięćdziesiąt nazw rzek umieścił! Fajnie! Co fajnie? Co komu z nazw rzek? I to takiej ilości! Nigdzie tego nie przeczytasz! Słomczyński podobno przetłumaczył całą rzecz, ale jak dotąd nikt tego nie opublikował! To gdzie można choćby fragment liznąć? Nie mam pojęcia! A ty nie wiesz? Podobno Mirkowicz przetłumaczył sześć pierwszych akapitów, w którymś numerze „Literatury na Świecie”! Ale w którym? Muszę sprawdzić, dzisiaj nie pamiętam! Jego córka, Łucja, pewnie do tej pory żyje w jakimś zakładzie psychiatrycznym! Trudno powiedzieć, dzisiaj musi mieć koło osiemdziesiątki? Tak jakoś! „Jestem artysta który korzysta z niewidzialności” Słomczyński? Nie!
Do dziś na ciele można znaleźć ślady
Ja pamiętam, człowieku, jak tu jeszcze asfaltu nie było! Pamiętasz? Jasne! Byłeś przecież strasznie malutki! Ale pamiętam! Żeby wyjść do miasta, trzeba było w gumiakach! Nie daj Boże, jak polało! Istne bagno, po kolana byłeś uświniony! Tak, to słowo wówczas dużo wyjaśniało! Na zakupy albo do kościoła nie dało się przejść, żeby się nie ubrudzić! Zawsze nogawki miałem całe w błocie! Konie jak człapały, wozy drabiniaste, drewniane koła topiły się, zostawiając ślady! W zimie saniami się jeździło, na nartach, na łyżwach! Nawet ostatnio mi się śniło, jak jadę na nartach moją ulicą, a później biegnę pod górę, odpycham się kijkami, stromo, pnę się, zostawiając za sobą równinę.
Odpowiadają sobie w pierwszych ruchach
Słuchaj się, słuchaj się! Mam już dość tego picia! Ale wczoraj toś nam życie uratował! Wiedziałem, że jak będę wracał, to was w tym samym miejscu zastanę! Nie pomyliłem się! Jak mam, to zawsze postawię! Zresztą sam chciałem się napić! U mnie aniołek walczy z diabełkiem! Aniołek mówi nie pij, diabełek – napij się! I tak te dwa wyobrażenia przekrzykują się za moimi plecami! Nie pij! Napij się! Nie pij! Napij się! To ucisz któregoś, albo aniołka, albo diabełka! Co ci zależy! Najlepiej ucisz aniołka! Chyba łatwiej poradzić sobie z aniołkiem niż z diabełkiem, no nie? Skąd mam wiedzieć! Ja nie mam za sobą żadnych duchów, ani żadnej rzeczy! Muszę kupić pastę do zębów.
Wystarczy kij włożyć między szprychy
Popatrz, kurwa, na Teodora! Ależ on puchnie! Od czego on tak puchnie? Od wina, przecież nie od żarcia! Przez cały dzień nic nie je, tylko pije to wińsko! Te kwasieluchy pierdolone! Ja się tego nie chycę! Już od dwóch lat nie piję siary! Przecież ona wątrobę rozpierdala! Popatrz na jego łokcie, jakieś gulki mu się porobiły, widzisz te zgrubienia! Jak baloniki! Gdyby to nakłuć! Popierdoliło cię? Kiedyś mu powiedziałem, że jego wątroby, jak ją jeszcze ma, nawet pies by się nie chycił! Żartujesz! I co on na to? A co miał powiedzieć? Nie odezwał się wcale! Pies jak nie wytelenta, to nie zje! Wytelenta, co? No, wątrobę Teodora, wątrobę, a co ty żeś myślał? Teodora wątrobę? Zgadza się.
To narzucanie się obojętności zjednoczonej
Radek miał wypadek samochodowy, uraz mózgu! Na szczęście bez krwiaka! Tydzień w szpitalu! Leki! Jeszcze leki, chociaż w domu! Reżim i obserwacja neuro! Przez jakiś czas! Wyjechał mu z bocznej uliczki vanem facet, tłumaczył się, że nie widział auta Radka! Radek miał dwa metry na zahamowanie, czyli niewiele! Niestety nie miał pasów! Na szczęście jechał tylko siedemdziesiąt kilometrów na godzinę! Nie zamartwiaj się! Będzie żył! To młody chłopak, młody organizm! Przetrzyma jeszcze nie jedną deformację! A ja pierdolę! Nie jeżdżę samochodami! Po co mi auto? Kilka kroków do rynku! Na piechotkę zawsze można się przejść! Po co się narażać? Prowokować.
Lecz i źródło oddasz każdemu o czasie
Niedługo zrobi się całkiem ciemno! Znowu zajeżdża bakutilem! Smród puszczają! Popatrzcie na taksówkarza! On ciągle jeździ, nie ustoi, nawet jak nie ma klientów! Podobno zaniża cenę! Nie szanuje nikogo! W łyżce wody każdego by utopił! Po co on tak chrząka? A jak zagaduje! Zawracanie dupy! Jakieś wybory na prezydenta! Dekomunizacja! Chyba dehumanizacja, bo co innego? Może piorunoptak! Miesza się we łbie! Miała być kuchnia! Tak, kurwa, to był warunek! A on co? Otwarte tylko w sobotę i niedzielę na imprezy! W kurwę ludzi przychodzi! Gówniarze! Same małolaty, colę zamówią, piwo! Na biletach musi nieźle zarabiać! Ostatnio przyszło z sześćset osób.
O zmierzchu ścieżki prowadzą donikąd
O, Tymoteusz idzie! Jakąś chujową ma minę! Co, Tymonie? Pies uciekł z domu! Pojebany brat zostawił bramkę otwartą, a ten spierdolił! Nie widzieliście go? Jaki pies? Przestań! Przecież znasz mojego owczarka! Pobiegł pewnie zadupczyć! Stara cię powiesi, jak wróci i nie zastanie psa! Przecież ja też byłem do niego przywiązany! Raczej on do ciebie! Czy to nie wszystko jedno? Ile razy ten pies cię widzi na oczy, przez miesiąc w roku? Już nie pierdol, że przywiązał się do ciebie! Wiecie, jak ja go lubię, jak on mnie lubi? Jak skamla, gdy mnie zobaczy! To przestań pieprzyć i zacznij go szukać! Może do twojej ciotki pobiegł? A gdzie brat? Pojechał za psem do Ostruszy!
Ptaki lecą w awangardzie burzy
Chmara wron przefrunęła! A kruk z nimi był? Jaki kruk? Czarny! Co ty mówisz? Kruk ze srokami? A jak, na przedzie, jeśli nie wierzysz, możemy pójść do biblioteki, pokażę ci książkę, w niej wszystko jest napisane! To może chodzi ci o białego kruka? Co on pierdoli? Nie, czarnego, o rozpiętości skrzydeł do dwóch metrów! Teraz to już przesadzasz! Na pewno nie! Może ty myślisz o Kafce? Ha, ha, jakiej kawce? Ale ci się we łbie pomieszało! Normalny kruk, taki co to oko wykol! Lepiej wprowadź do organizmu, badawczo, zaraz się lepiej poczujesz! Wypił, popatrzcie, wypił całego, skurwiel, zawsze brał na trzy razy! Aha, bo to końcówka! Dobra, ja spierdalam, jutro wcześnie wstaję do pracy.
Fragment powieści Bimetal Waldemara Bawołka ukazał się dzięki współpracy z Państwowym Instytutem Wydawniczym.
Premiera książki odbędzie się 10.05.2019.
Więcej informacji pod adresem: https://piw.pl/pl/bimetal.