Przyszedł pod wieczór, z pepeszą na ramieniu.
Byłem wtedy jedną z tych bab w kieckach szytych z kurzu, bab w lipowych łapciach. Byłam cerowanymi dziurami, zarzuconą kapą, odciskiem na dłoni. Byłam wtedy głodem u wejścia do dworu, byłem mżeniem i ciemnością, łupaniem żołędzi.
Przyszedł z zeszłej zimy i mówi: pan z panią uciekli. Prawie rok minął. Nie mogłaś nic widzieć, byłaś wtedy wypaloną lampą, sypał śnieg. Wszyscyście siedzieli w chałupach, pozamykani.
Przeszedł i mówi: nie masz komu służyć, nic już nie musisz. Nie ma komu grabić liści.
Stoję w oknie oficyny, patrzę na zachód. Gościniec ciągnie w dół. Ktoś idzie doliną. Przyszedłem, tak jak kazali. Dali pepeszę i samogon, pozwolili wciągnąć lepsze buty. Pali się tylko w jednej chacie, tej nad jeziorem. Widzę wszystko z okna, widzę go, jak idzie. Wiatr pcha do wsi wieczór i zimno.
Liście ślą się po gościńcu.
Baba patrzy z pałacu. Wychyla się przez okno, widzi mnie z daleka. Wieje mi w plecy, idę przez błoto, przez tarnie. Mży. Mam spódnicę, jestem jedną z tych bab, nie mam czym się bronić. Baby łupią żołędzie, siadły z dala ode mnie, tak cuchnę. Spałem zakopany w liściach.
Wierzymy, kiedy mówi: pan z panią uciekli. Zabrali, co mogli, resztę my rozkradliśmy.
Pokażę wam, kto jest winny. Zagrabić liście, rozkopać ziemię.
Wierzymy, to ja wszedłem tu pierwszy. To ja rwałam podłogę, ja zabrałem suknie. To ja tłukłem rzeźby, ze sreber wyjadałam cukier i orzechy. Pokażę wam, co trzymacie w chatach, pootwieram skrzynie.
Ustawcie się pod ścianą. To ja wypuściłem pańskie psy.
Albo ich zabili, pana i panią. Śnieg rozjechali GAZ-em. Nikomu nie powiedzieli, po co mieliby nam mówić? Nie wierzymy im, nieśli głowy na bagnetach.
W nocy weszli do sypialni, któryś się zrzygał od krwi i gorzały. Zasłony pozrywali z okien, owinęli w nie pana i panią, wywieźli ze sobą. Co zrobić z pańskim truchłem? Po co nam obrazy? Gdzie schować złoto?
Patrzymy na zachód, gościniec usłany liśćmi. Mży. Ktoś szedł, przewrócił się, leży w tarniach. Szedłem z zimy. Idę, jak kazali. Idź, jeśli ktoś tam jest, zatrzymaj, uspokój ich tam.
Pokażę wam, że jestem winna. U wejścia wypiłem cały samogon, padłem w krzaki. Gdzie upchnęliście złoto?
Jestem jedną z tych bab, którym trzęsą się ręce. Jest zimno. Jest spokój, mamy we wsi strażnika. Leży pijany w tarniach. Chłopy zabrali mu pepeszę, nie będzie strzelał. Będziemy mieli prąd, będzie telefon, będzie poczta. Będziecie mieli co jeść, buty wam damy.
Liście ślą się po gościńcu.
Nie było krwi na śniegu. Nie musicie wierzyć. Przyszedłem, za mną przyjdzie mróz. Nie uciekaj.
Ja uciekałam przed nimi, oni przed nowym. To ja byłem nowy, oni byli tu od dawna, ja byłam za stara. To ja zaszedłem państwa w pościeli. Ja jestem stąd, zostawiłam tu ślady. Jem żołędzie, język mi cierpnie, mam popiół w zębach. Jestem jedną z tych bab na ganku. Marzną im stopy, wszystkie mamy sine palce. Jestem wieczorem, to nie ja byłem we dworze, ja jestem zwidzeniem.
Palą tylko w jednej chacie. Pokażę wam, to ja jestem dymem.