na zupełnie białym kawałeczku
papieru bazgrzę
twoje imię w pobliżu wiosny
która może być również jesienią
i imieniem wszystkich
którzy czekamy by odpadło
listowie szumiało jak szumi
jesień gdy przedzieramy się
jak dzieci przez czerwone ciemno
brązowe jasno żółte
czekacie bym przyszła
i przyniosła kawę
którą wypijemy razem jeszcze trochę
śpiący i w spokoju
czekając
na piękne wiadomości i trochę
nadziei które stają się stracone
już niepoważne
jak wtedy kiedy niebo
było jeszcze niebieskie i bardziej wesołe
tylko dzisiaj trochę szare
z powodu liści których zabrakło
pod namiotem i są teraz
w wodzie i wokół niskich
ciernistych krzaków
na których wisi liść lub igła
pod zupełnie niebieskim niebem z imionami
które nań bazgraliśmy
czekając
na słowa lub piosenkę które jeszcze nic
nie powiedziały że będą znaczyć
tylko to co jest zupełnie lekkie
–
w to co mamy pośród rozwartych palców
dlatego dłonią zakrywam słońce by widzieć
więcej
na krawędziach wyrósł poranek który obracam
ku opuszkom palców by nałapały sobie
wiatru
w rzeczywistości powietrza w które złapał się miękki
ruch
wszystkie ruchy wieczoru przed wiatrem
gdy z warg zbieraliśmy leciutko delikatnie
wszystko wszystkie
–
mężczyzna z pingwinami
Zdecydowałem się na koniec
świata. Słowa zamieniłem
na dźwięki. Mdły zarys domu
i miasta na ostrość lodu.
Nie wierzyłem że to prawda. Że
rzeczywiście istnieje. Koniec świata.
Potrzebowałem kilka dni. W tym czasie
zamieniłem samolot na pociąg pociąg na
samochód samochód na autobus autobus
na rower rower na samolot i samolot
na sanie. Gdy wszystkiego
zabrakło zatrzymałem się. Ciepło
ubrałem się i popatrzyłem wokół
siebie i zobaczyłem go. Koniec świata.
Owinięty w dźwięki pękania lodu
w miejscu gdzie stanąłem
obsypanego drobnymi kropkami.
Nagle byłem otoczony nimi.
Tymi miłymi istotami które
sięgały mi do pasa. I patrzyły na mnie.
Potem już wiedziałem.
Że teraz mogę zostać. Spokojny
na końcu świata
mężczyzna z kulkami
Już latami przenoszę je w mieszku.
Brązowym i skóra jeszcze wciąż pachnie.
Po obu stronach podnosi się
romboidalny wzór. Jak kawałek sieci rybackiej
która zanurza się w zimowym morzu. Kiedy jest woda
nad ranem spokojna i o odcień bardziej słona.
Po jednej stronie jest drobna czerwona kropka.
Pióro wieczne miało wtedy czerwoną bombkę
którą kupiłem do swojego listu. Pierwszego
i ostatniego miłosnego. Plama jest na krawędziach
niebieskawa. Jak morze w jesieni. Lekko faluje
i czeka aż ryby wypłyną po powietrze. By dotknąć
powierzchni i zachłysnąć się. Głębia czasem
boli. Te kulki mają dużo łez. Niebieskie
czerwone zielone i żółte. Spiraloidalnie tkwią
w środku okrągłego szkła i czekają. Bym je wziął
trochę ogrzał i puścił. Na ciepłą ziemię
gdzie będą się dotykać i odbijać. Jak litery
pewnej miłości dwojga dzieci. Które poszły każde w swoją stronę
potem gdy odkryły jak skwierczy horyzont
gdy słońce je dotknie. Lekko zabulgocze
kolorując niebo i wodę. I uspokoi świat
zamknęłam krasnoludka do słoika.
Czerwony kapturek ma.
Taki dzień był. Świat został przykryty śniegiem
został bez słów
i coś zupełnie
zupełnie wewnątrz zabolało mnie.
Kto teraz powie Metce
Metko nie bądź smutna.
Kiedy spotykaliśmy się
zawsze świeciło słońce.
Zamówiłeś je
umówiłeś się z nim. Nie wiem. Promieniałeś
otaczałeś nas. A sam mówiłeś
że my otaczamy ciebie. Grunt że jesteśmy
otoczeni.
I wierzyłam. Chociaż ciut
ciut trochę. A teraz idę zobaczyć
krasnoludka. Wśród bluszczu skacze.
Kos. Tam już od pierwszego dnia.
Tańcz tańcz. Jak zatańczysz?
Jeszcze raz. W tym wierszu.
A ty? Gdzie jesteś byś mi powiedział że to
co robię jest dobre. Że to co daję
jest piękne miękkie przyjemne. Że jest to
czym jestem do przyjęcia
i że się znajdzie miejsce
również dla mnie. Zatrzymać się w tej chwili
postawić kropkę. Przykryć jedno dziecko
i jeszcze jedno. I Primoža.
Popatrzeć jutro
na krasnoludka dla ciebie i na krasnoludka Davida.
Uśmiechnąć się wtedy gdy tak bardzo
bardzo boli że w ogóle nie ma łez.
Wszyscy kochamy morze.
Jonasz Robi ryba groszek.
Dzieci ptaki krasnoludki wiatr
śnieg. Tego ma być
koniec. Jak ma być koniec tam
gdzie powinna być kropka
ale jej nie będzie. Tylko jeszcze w górę. Patrzę.
W niebo