Stimmer das weis… der auf hier… ersten Straße… Übung das und kirr sein Garten und der Kinder… a te dzieci zawsze tu przychodziły, do ogrodu, do dziadka, bo dziadek robił wszystkie zabawki tym dzieciom, nie? To on nie wierzył, że Niemcy wojnę przegrają. A dziadek już zawsze mu powiedzioł: Niemcy wojnę przegrają. A on pada: Komm nicht zu frage. Nie? Zurück? Nie! — my nie przegromy, ani nie domy Warszawy, ani Poznania nie oddomy. A on portki i wszystko wysprzedoł i już pojechał w nocy, ale jeszcze dziadkowi doł takie… cygara… Co? Zimmer się nazywał… ale… nie wiem… O, ja go chciałam odwiedzić i mówię, jak żyje, to go odwiedzę, bo w Hamburgu byłam, a on z Hamburga pochodził, ale nie miałam jego adresu i tak byłam ciekawa, bo był taki fajny, i mówi tak: Herr Jądrzyk vielleicht letzte mal, że może ostatni raz się widzimy. Zabierz sobie tu… papierosów taki karton… cygarów karton. Mnie dał tych ciastek takich, różnych, nie tortowych, tylko to… takie… wiesz… specjalne, kruche. Ciastek jak z Warszawy poprzywoził, to zawsze mnie częstował i dał na dół. Bo ja na dole mieszkałam, a on u góry. I tak, słuchaj, i mówi tak: Jeszcze kolację zjemy razem. Nie? To była ósma, a o dwunastej uciekał i puka do drzwi i: Aufmachen!, a Jądrzyk mówi: Wszystkiego najlepszego – mówi. – Rozumiesz? A on do dziadka po polsku: Ja rozumieć. Ja rozumieć, rozumieć. Jądrzyk… Viele alles gute za wszystko, coście dla mnie zrobili… A myśmy naprawdę byli dla niego dobrzy, bo on był dla nas dobry, i my sami w tamtym domu z nim mieszkali, tam, z nimi, z tymi Niemcami, i wszyscy mówili, że jesteśmy Volksdeutsche, bo… bo mamy na drzwiach: „JĄDRZYK — NIE WOLNO GO RUSZAĆ. NA KOLEI POTRZEBNY!”. Nie? Bo on jest pracownik kolei. Taką, wielką tablicę… i wszyscy przyszli oglądać: Uni są Volksdeutsche!, bo taka tablica jest napisana… A… a… a myśmy byli Volksdeutsche…? Myśmy czekali, kiedy wojna się skończy. Nie? A ta baba… ta nasza gospodyni, co nam psa wyprowadziła… takiego mądrego psa… co to chodził do mojej koleżanki do sklepu po towar, ale nikomu nie oddał, a jak go pies zaatakował, to koszyk postawił, ugryzł go, wziął koszyk i dalej poszedł. Ale on nic z koszyka nie zjadł, a taki był duży, wiesz? O, taki. Dziadek miał go na zdjęciu… To ja już nie poszłam, bo to po wojnie już było, jak się dowiedziałam, że on jest w Starołęce, a oni już umarli, ci dziadkowie, tacy niegrzeczni tam… A taka babcia nam powiedziała… to w podwórku siedem dzieci… Ja jej dawałam ten chleb… te kupy, Boże, to wszystko… ona je karmiła, bo ja już nie miałam czasu im gotować. Siedem dziecioków miała ta… … Czajkowa, a ją to wzięli do… do tego Żabikowa… do, tego… Einsatz tam taki Lager był i ta Czajkowa musiała… kurde felek te, te… kał, wszystko, wybierać, rękoma przekładać tu i znowu ten kał przełożyć tam… No, taką miała robotę, że mówiła, że jak… jak tylko się wojna skończy, a ona będzie żyła… to ona ją zastrzeli! I słuchaj, co się stało… Słuchaj, co się stało: on wrócił z wojny i już mu ktoś powiedział, że żona mrówkami żyje… A ja mu powiedziałam tak: Usiądź Czajka sobie… Zaraz so pogadamy… Za co ona miała karmić te siedem dzieci, co żeś zrobił? Za co ona miała karmić? Ja je wychowywałam. I co ty chciałeś? A ubrania? To już nie miałam, żeby pójść tam do sklepu i przynieść ubrania… Bo skąd? Pracowałam w sklepie. Mogłam żywnościowe rzeczy, takie rzeczy wziąć, tego, i powiedzieć w Lesznie: Słuchaj… przyjedź po moją niańkę, też bratanicę, ona też… siedmiomiesięczne się urodziło… to dwie teki zabrał… a ja Niemcom obcinałam znaczki po 500 gramów… i te jedne 500 gramów trzeba było… A jak nie… Niemkom obcięłam dziesięć, to miałam dziesięć sztuk. Nie? I pochowałam. A ja mówię do szefa: Ale znaczki są. Szefie… Pani Wiktorio, ja pani wierzę, tylko pani wierzę. A szczonom niech pani nie daje kasować, bo oni kradną. Ale… dobrze szefie. Ja wszystko mówię. Tu przychodzi jakiś pan i chciałby okowitę, ten denaturat. Ale on to zapłaci, ale żeby mu pięć butli zostać, bo on ma dzieci i na maszynkę potrzebuje. Nie? Z Grudziądza…. A zaś nas okrodł jeszcze, jak tu przyszedł: ubrania powynosił tyż… ja ci mówię, takie sesje były… No i także… ten… ten Czajka przyjechał. Mówię: Usiądź sobie i, tego, i ja mówię, słuchaj… Ruski… Chodził taki jeden Rusek, który takie worki przynosił odzieży. Tam gdzieś nakrod. Tu jej przyniós. I wiesz… dwoje sobie zrobili tam. Nie? I, tego, i proszę ciebie… to jak patrzałam na te rzeczy, to mówię: No śliczne rzeczy… ubrania. Te dzieci buciki, wszystko miały eleganckie. A ja mówię: I co? Umierać miały i czekać za tobą, aż ty z Niemiec wrócisz? Ja mówię: Słuchaj… Ja je karmiłam. Babcia, taka staruszka w podwórzu mieszkała, nie płaciła gospodyni tyż, bo powiado: Ty jesteś tako złodziejka i ci nie byde płacić, bo jest wojna. Nie? Nie płaciła babcia. Bo jo dzieci karmie! I potem nam dopiero… długo tego nie chciała powiedzieć i mówi: A pańskiego psa gdzieś w Starołęce… Idźcie sobie zobaczyć. Tam pod numerem tym i tym. I… i teroz dziadek mówi: Po tylu latach pies? To już jest do niczego. Po co ja pójdę po psa? On był taki tresowany, że on z ulicy tej… Świerkowej… nie? to do narożnika tutej, jak się skręcało już na Opolską, to on szedł do składu: koszyk, siatkę taką miał, ona wiązała mu, ale dawała mu takie parówki, jak się to mówi… takie końcówki, nie? To ona tego nie mogła sprzedać i mówi: Wiesz, co Wiesia? Myśmy były na „ty”, tak po koleżeńsku… nie wiem, czy ona jeszcze żyje, bo na rynku Wildeckim ona też sprzedała tu na narożniku, tu na rynku Wildeckim, takie tam kupiła mieszkanie. No i także dowiedzieliśmy się, ale nie poszliśmy po tego psa, bo przecież to do niczego – tyle lat? Ale babcia mówi: Byście, chociaż wiedzieli, gdzie to jest. Bo ja nie mogłam tak daleko iść i dzieci zostawić. Nie? Ta babcia się tak opiekiwała, jak jako matka. Siedem dzieciaków. Tyn chłopak był, jedynaście lat, naj… najstarszy. Ta malutka miała… Helcia i Wandzia… To ta malutka, zupełnie mała, to miała dopiero dwa latka. A ta Helcia… Ale ładne dziewczynki… No, jakie ładne. Obie już wyszły za mąż. On przyjechoł. Tu nawet nam schody robił. Ja pani dziękuję, że mnie pani nawróciła, bo ja chciołem… tak zrobiłbym to. A ja mówię: Słuchaj Czajka! Czy od ciebie ptaszki odnosiły przez te wszystkie lata, jak żeś był w Niemczech? I ty tak żyłeś? Bez nikogo? E… mioł taką Martę… Proszę bardzo! I co ty chcesz od żony, jak ona miała siedem dzieci? I ja je karmiłam, a ubrać musiał je ten żołnierz… Ale słuchaj! Słuchaj – bo myśmy mieszkali na tyj Świerkowyj już, nie? Świerkowej… i ten stary potem umarł, a ja mówię… no taki, wiesz, przepity, bo taki był pijok, nie? A ta baba nie lepsza, wiesz? Jak nasz piesek, on szedł do furtki, on nogi nie podniósł i rabarberu nie obsiurał, to ona powiedziała: Ale ja mam rabarber. On nam obsiura! A ja mówię: Proszę panią, on samemu idzie do składu, idzie kupić wszystko i wraca. Żeby umiał, to by jeszcze skoczył i zadzwonił! Ale ja mówię: Swoja… Swoja… Mądra psina ty… I ja mówię: To Swoja, żeby umiała, to by skoczyła i zadzwoniła. Bo musiałam jej furtkę… A po co jej pani furtkę otwiera? A gdzie ma iść? Ona do domu przyszła. Pod furtkę i szczekała. Ja patrzę, mówię: Idzie Swoja. Patrzę… Coś tam w koszyku było ruszone, nie? A ona: Hau, hau, hau, hau… Pokazuje, że tam jakiś pies szczekał i chciał z koszyka porwać… I ona: Hrrr… hrrr… Pokazała, jak go gryzła. I… i z tego wysokiego domu to był pies, a ona była suka, patrz. To przecież nie powinni się gryźć, prawda? Ale ona dostała, że nie wolno tego ruszać, jak się jej powiedziało: Swoja, tego nie wolno ruszać! Ale ty dostaniesz, Swoja… dostaniesz obrzynki. U tej, co dostała całe kilo tego… obrzynków. Ale składu nie jadła. Tylko pokazała te obrzynki, że tu ma włożyć do koszyka. Sklepowa, moja znajoma, co to z nią na „ty” byłam, mówi: Takiego mądrego psa jeszcze nie widziałam. Ja mu za darmo dom wszystko. Ja nie chcę od niego pinindzy. Swoja jest kochana. Ona przyjdzie, zaszczeka i nie chce w kolejce stać. Mówię: dajcie jej wolność. Niech ona sobie przyjdzie do przodu, bo to jest pies uczony. I bardzo zdolny. Ona nikogo nie ugryzie. Ona nie potrzebuje kagańca. Ale psa, jak jej ruszy tu, to go zażre albo tak będzie uciekoł do domu, aż będzie się kurzyło… A słuchaj teraz to… Tak… Wojna się skończyła… Skończyła się wojna, a oni dzieci nie mieli, a ta żona jego miała tak na twarzy taki ogień, aż do całego tego… taka brzydka baba była… Volksdeutschera. On po polsku umiał i był Polakiem za Polskę, nie? I teraz on mówi tak: Ten Rusek jeszcze tu jest? a ja mówię: Jest… ale on już nie potrzebuje przychodzić, jak ty przyjechałeś. Teraz możesz ubierać ty swoje dzieci. A gdzie on mieszka? Ja mówię: Wiesz, co? Ja ci nie powiem, gdzie mieszka, ale w każdym razie on i twoja żona jeszcze, nim ty przyjechałeś, to jeszcze się… pomścili. Bo nie chciałam mu powiedzieć, nie? Pomścili. Więc tak: on… ta gospodyni miała kozę i w tym chlewie była koza. A ten pan mówi: Nie róbcie już tego. A on mówi tak: Ja nie będę zabijał – mówi Rusek – bo ona mi nic nie zrobiła. I do Czajkowej: Tu masz broń… Strzelaj! To Czajkowa tak: raz w nogę… raz w łapę… a ta: W imię Ojca i Syna… Umie żegnać się, umie pacierz nawet mówić? To nie wiedziałam! Jo oknem patrzyłam, bo my na parterze mieszkali, a ta koza była tak od nas kawałek, tak w ogródku, nie? Ta koza beczała, bo jak ta strzelała, bo Czajkowa nie umiała przecież strzelać, tak… Bo skąd? Broni nie miała w ręce. A ten Rusek mówi: Dawaj w dół! Nie? A ona mówi… Już miała w czubie, bo jej pół litra już wloł i tego, i to, i gdzie… Wtedy Rusek zabrał pistolet Czajkowej i kazał jej iść do domu. Mówi: Właź do środka. Idź do środka! I dopiero on wziął broń i kropnął tamtą, nie? Raz strzelił i Volksdeutschera przewróciła się i twarzą w kozie gówna zaryła. Czysto Niemra. Brzydko baba ci mówię, że… Brzydko baba. A jej mąż się ucieszył, bo pozbył się kłopotu przynajmniej i tylko wciąż się modlił: Niech jej Pan Bóg tam do… Niech… niech… tam, tego… I słuchaj: i teraz dopiero dziadek mioł trochę, tego, i dziadek mówi tak: Weźcie łopate i pod te grusze głęboko i zasypcie, i już. A tutej Rusek kopoł jak pierniki. Wziął taką dziurę, kopoł, bo widzioł, że łona już… no… tego… A ona mu dziękuje i ciungnie Ruska za sobą do chlewika, żeby mu… rozumiesz… Rozumiesz? Czajkowa ciungnie Ruska, a Czajka na to wszystko… To sobie możesz wyobrazić, co było dalej… Przed wojną miałam u Żyda pracę, na Starym Rynku w Poznaniu, jako młoda dziewczyna z Leszna. Przyjechałam pierwszym pociągiem… i zostałam. Sklep luksusowy, jak u Żyda. A Żyd, jak na obrazku. Malowany. Tu miał… takie kręcone… Co? A skąd ty możesz wiedzieć? Skąd? Przecież ciebie jeszcze na świecie nie było… Któregoś dnia dziadek wrócił później, bo nadal pracował na kolei, wrócił z takim małym pudełkiem. Brynczałam dziadkowi: Gdzie łazisz? Zupa stygnie. Patrzę a pudełko samo się rusza i zaraz z, tego, pudełka wyłazi szczeniaczek. Czyja zguba, czyja? – pytam zdenerwowana, bo pinindzy nigdy nie mieliśmy, a dziadek tylko śmieje się i mówi: Swoja, Wiesiu… Swoja. No i czyjaś zguba została… u nas… jako Swoja… i słuchaj dalej, słuchaj bo tego nawet dziadkowi nie mówiłam…
