(z tomu Niebiańska policja, Madryt 2018)
Kiedy nadejdzie wiersz, który chciałbym ci
napisać, kiedy żywy dotrze i młody
do oczu najpierw, a później
do dłoni, po prostu,
oświadczając, że nie było nic prostszego
jak doczekać się go, mimo
czekania w pokoju bez okien,
latami, od zawsze.
Kiedy nadejdzie wiersz i odczytam ci go,
a on zestarzeje się i umrze samotnie
niczym nieskalany święty, i nie dowiemy się,
gdzie zamieszka: w tobie, we mnie, czy błądzić będzie
między obojgiem nas niczym
niespełniona obietnica, kiedy przybędzie
i zażąda, by być, nie wiem, czy będę
gotowy. Myśl ta dręczy mnie
nie mniej niż strach, że nie przybędzie
albo że już przybył i nie zdołałem go uchwycić;
teraz nigdy nie będę mógł ci powiedzieć
tego, co tylko wiersz, tamten wiersz,
który mógłby nadejść jak ty
nadeszłaś, nagle, wypełniając słowami
pustą przestrzeń, byłby w stanie
powiedzieć ci, jak bardzo chcę ci powiedzieć to ja
i że mówię ci tak właśnie, czekając
w pilnej potrzebie i z nieporadnością, z jaką piszą
wszystkie swe wersy zakochani.
Przyjrzyj się tej stronie, a pośrodku
zobaczysz dom, w którym moi bracia
i ja urodziliśmy się. W jego ogrodzie
rośnie stuletnia sosna,
a z tyłu stoi warsztat garncarski.
Dwa małe cuda, których bez powodzenia
szukałem w mieszkaniach z tarasami
i w dystopicznym dzieciństwie, o którym śnię
po każdym orgazmie.
Podejdź, nasze psy
nie gryzą, a drzwi nie mają zamka.
Może usłyszysz głos naszej matki.
Posłuchaj go, a usłyszysz rzeczy,
o których nie mówi ta książka.
Nieopodal głosu napotkasz staw
rybny i mały pokój.
Nie sądzę, by można mnie tam zastać na czytaniu poezji.
Będę siedział z moimi skamielinami
albo rysował olśniewające stwory
z głębin oceanu.
Wejdź, nie mogę cię zobaczyć. Jestem dzieckiem
pośrodku wiersza, niczym więcej.
Nie przestanę rysować, nawet gdy podejdziesz.
To pokój, o którym piszę,
możesz go obejrzeć w całości.
Zwróć uwagę na wszystkie szczegóły.
Glorii Fuertes i Cía
Chciałem być astronautą, jak wszyscy.
Nie wybrałem tego, co trudne,
ale to, co wybrali moi przyjaciele,
którzy nigdy nie zawiedli, którzy byli
wówczas, gdy bycie bolało, a ich obecność
– ich ciche i skromne towarzystwo –
wystarczała na cały spacer po księżycu.
Poznałem sławnego komika,
rozmawialiśmy w drodze na jego spektakl.
W zaledwie kilka chwil odkryliśmy,
jak bardzo podobni są nasi ojcowie:
mieli dwie żony, dwie rodziny,
dwa życia podzielone na dwie odmienne części, oddalone
latami i morzami, i ciszą.
– Jesteś z tej pierwszej? – zapytał
przed teatrem.
– Z tej drugiej – powiedziałem.
– Ach, więc jesteś z tych, co wygrali.
Po czym zniknął za drzwiami,
a w chwilę później usłyszałem śmiech publiczności.
–
(wiersze redagowała Marta Eloy Cichocka)