niedociemki
nocą świecą: ekrany, kocie oczy, lodówka
pełna cykuty na wypadek brzasku. ale ten
twój, umarlaku, blask, jakżesz on przenika
poprzez mięso zdarzeń, wabi moje stada?
jak żarzy się w pajęczynach i podchodzącym
blisko mchu, jak nam od tego inaczej? aż
by już szły, moje wszystkie roje, w tę podróż
oku pod prąd, na ukos, na przekór świeceniu –
niedosłuchy
coś płakało z głębokości snu, ale za dnia
nie daje się przyłapać. wszędzie żółte liście,
jakby jesień wyprzedziła lato, płatki
jaśminowców jak skrzydełka ciem – tak
kruche. wszędzie wiatr, dmuchanie na
ogień i kto tu jest dość cichy, żeby to
usłyszeć? szum, głęboki na ciało, szeroki
na szczelinę, z której wypełzają zmarli
prosząc kropli wody, czereśni, szarych godzin
jak mysie futerko pod kłującym krzakiem?