taki styl wiersza jest najważniejszy, nie próbuj mówić typie, że nie
bez takiego wiersza nie udźwignąłbyś powagi padołu, jego ciężar rozdupiłby
twój kościec, biały, sztywny kręgosłup, orientację w terenie, słabą wolę,
twoje przywileje i przyzwyczajenie do lodówki z piciem i jedzeniem,
złamałby przytulnych panów policjantów, ich podejrzliwe dzień dobry
i protekcjonalne uśmiechy, łyskające w słońcu białe zęby, i ich odruch
niełapania za pałkę na widok twojej wymuskanej białej twarzy, kiedy wyłazisz
dopełnić lodówkę i wyciepać wora z tym, co w niej gniło od przedwczoraj.
bez tego stylu wiersza pęklibyśmy z napuszenia jak wyrostek w czasie gwałtownego wypróżniania i zostałoby po nas tylko nasze martwe cielsko na kafelkach i brąz tu i ówdzie. rozdupiona planeta.
bo weź wyobraź sobie że istnieją wiersze białasów tylko i tylko białasów z wąsami, rymowane gnioty od papieży, te wersowane potworki od do, bez rytmu albo z rytmem raz dwa raz dwa a la ksiądz baka (no ok, ksiądz baka spoko, z takim wszak nazwiskiem nie sposób spod palca wypuścić zakalca!), dziadowskie wiersze sarmackich wypierdków z melancholią i na długość i szerokość szpalty rozdzieraniem szat nad kresami i jałtą, ze słowami typu zasromany, okaleczony, zemsta, poeta, prawda i wiara, pytaniami: dokąd idziemy? dlaczego klasycy? dlaczego ciele ogonem miele? (to akurat ok), coś ty atenom zrobił, sokratesie? dlaczego tak drogo jest w tym markecie?
i nikt nie zapytał o Lintona Kwesi Johnsona, nikt nie zapytał o Gila Scotta-Herona.
jak żyć, Lintonie Kwesi Johnsonie? co po śmierci, Gilu Scotcie-Heronie?
gdzie wiersz jakiegoś naczelnego poety białasa In Memory of Gil Scott-Heron ze słowami “ziemia nam się zapada bez naszego brata i kolegi, chujówa, zamęt nie lada, przejebane tera tu mamy na wieki wieków ament”?
nie ma takiego wiersza, ziomblu, i nie będzie
gdzie wiersz o tym, jak to jest, gdy skóra jest ci twierdzą?
nie ma takiego wiersza, ziomblu, i nie będzie
gdzie wiersz o tym, co tam u Sonny’ego, czy wyszedł juz z paki?
nie ma takiego wiersza, ziomblu, i nie będzie
gdzie wiersz o tym, jak czytasz Waltera Rodneya i co z tego masz?
nie ma takiego wiersza, ziomblu, i nie będzie
gdzie wiersz o tym, jak ci tłumaczenie patois na polski wywróciło flaki?
nie ma takiego wiersza, ziomblu, i nie będzie
gdzie wiersz o tym, jak żeś tripował na waki baki?
takiego wiersza nie napisałeś, bo ty, pędzlu, wolałeś pisać o Wenclu i złym systemie, co nie pozwala ci się wzbogacić, jakichś męczennikach sprzed lat, Betlejem i wiecznej Polsce, wolałeś zgłębiać swój biedakanon, arkana mizerii i bladości białego człowieka, wolałeś słuchać progrocka spod znaku jakiegoś zboka, i nie słuchać Little Simz czy Mulatu Astatke, wolałeś nadawać, że brzuch cię boli w ostatki, że pączek źle ci wszedł w tłusty czwartek, i że dżem nie ten, że mało, ciasto nie to, co kiedyś, świat nie ten, wciąż brak pozwolenia na broń, przejedzenie złym jedzeniem, sraka, pęknięty wyrostek, obłe cielsko martwej zachodniej cywilizacji na kafelkach. sentyment, który cię przeżył, że ponoć kiedyś było inaczej. kiedyś ponoć życie kwitło, a nie gniło. teraz rewolucja z ss-mańską błyskawicą na żywo inscenizowana przez neomarksistowską telewizję. nie pozwolisz sarmato, żeby dzieciaki krzyczały, że polska jest hójem, że jest szmatą, nawet jak jest.
taki jest wiersz biały, wiersz białasa, męczenie buły, neurotyczna farsa,
skowyt zblazowanego typa w mało istotnym państwie w europie.
doginanie klamry na pałę, żeby umysł był ciaśniejszy,
bo żeby je pojąć, życie jest zbyt szerokie, więc
lwia jego część = spinanie dupy na tym umysłowym klopie.
im dłużej typie żyjesz, tym twój aparat pojęciowy jest mniejszy, nakładasz sobie ramę jak brzytwa Ockhama. dobiega cię nowomowa tych obłych rzeczy dobiegających z tv w pokoju obok i pęka ci głowa, i kończysz sam, strwożony, w długiej, ciemnej nocy, wykrzykując pojedyncze słowa typu:
zdrajcy, szubienica, mordy, polska, mordercy, rabusie, mgła, bolszewicy, hańba i słowa z tego białasowskiego wiersza wyżej.
ale walić, jebać, wbijać w smutki tej białej neurozy, obsesje i ciągłą żądzę krwi, władzy, zapatrzenie w siebie, taniec, muzyka, waki baki, uwolnij umysł, a dupsko twoje podąży, słyszysz ten beat, typie, machamy do niego tyłkami, póki śmierć nas nie zmoże, póki nie wyjebie nas w kosmos, rakieta już odpalona, chodź siostro, bracie, wypnijmy się tańczącą dupą na tę bladą błękitną kropkę, co nie ma dla niej ratunku, i puśćmy śmierdzącego bona w jej kierunku.
ty białasie zostań na ziemi, pielęgnuj swój zamęt i miej se tam przejebane na wieki wieków ament, my spadamy na księżyc i z tego całego pobielanego wapnem gówna wystrzelić nas w kosmos może tylko wiersz w stylu
Lintona Kwesi Johnsona,
Gila Scotta-Herona.