Kolejka przesuwa się po długich drewnianych schodach, kiedyś pomalowanych brązową farbą na połysk, teraz szarych i zakurzonych. Patrzę pod nogi i nie widzę, że jesteśmy w sieni starego domu, z wzorkiem wymalowanym na ścianach, z firankami w oknach. Trochę wszyscy rozmawialiśmy, zupełnie nie jak w rzeczywistości. W końcu trafiamy przed drzwi ze Słońcem i Księżycem; za nimi, przy wysokim sędziowskim podium, siedzi Matka Boska z twarzą surową jak nadrzeczny kamień. Obok znajduje się zejście do nieba. Wszystko jest tam czarno-białe i nic nie ma dźwięku. Nie chcę zgrzeszyć pychą, więc pytam, czy wolno mi tam pójść. No tak, mówi rozdrażniona. Może bolą ją blizny. Biegnę, żeby nie zmieniła zdania.
Buty wypastowane, garnitur wyczyszczony. Warkocz chowam za kołnierz, wąsik do kieszeni. Znów jestem gładki jak dziecko – tak mnie lubią umarli.
Chcę zastawić płytę nagrobną jedzeniem: nie wiem, co jedzą, ale w gastronomicznej furgonetce, stojącej przed wejściem, kupiłem trochę odpustowych cukierków. Rozkładam talerzyki, plastikowe sztućce, serwetki – cmokają na mnie, że jak to, kto to widział kiedyś takie coś.
No i jak ci tam w tym życiu? – pytają. Podczas opowieści patrzą mi na usta i mlaszczą głośno.
A kiedy się do nas wybierasz? Ja w twoim wieku to już nie żyłem, wiesz?
Karp w galarecie mruga do mnie porozumiewawczo (zastanawiam się, kto go zje, czy ja będę musiał). Z drzew spadają ostatnie ptaki. Kiedy wychodzę z cmentarza, znicze płoną mocno jak światła w oknach: Tak, tak, jesteśmy, chodźcie, zapraszamy.
Idziemy na pasterkę. Każą mi patrzeć w niebo – podobno jest tam coś, co pomoże nam dotrzeć na miejsce. Nie widzę tego, co powinienem, więc tylko bawię się w wymyślanie konstelacji.
W którymś momencie rodzina znika; zostaję sam w przedsionku kościoła. Oni weszli do środka, w złoto i zgiełk organów, dostrzegam ich przez szparę w drzwiach. Wybieram chłód i ciemność przedsionka.
Jest tu jeszcze dziewczyna, dużo młodsza i mądrzejsza ode mnie. Ma wózek i dziecko; dlatego nie wpuścili jej do środka. Cienki płacz odbija się od ścian. Dziewczyna nuci, kołysze wózek, od czasu do czasu zerka na zegarek. Mają lot, wyjaśnia. W Boże Narodzenie? W odpowiedzi na moje zdziwienie spogląda w stronę blasku i tłumu, potem znowu na mnie.
Jest tyle rzeczy, o które chciałbym ją zapytać, ale ludzie wracają już z komunii. Dziewczyna wychodzi przed błogosławieństwem, prosi, żeby pomóc jej znieść wózek. Razem z nią uchodzą chłód i ciemność; złoto zaleje cichą noc.