Krzyże jak źle postawione przecinki
w opowieściach tej i tamtej grupki.
Obie wspominają lato sprzed lat.
I ta mowa jest złożona jak ręce,
nie do modlitwy, lecz złożone z tyłu,
spętane wspomnieniem. Pewnie spocone
i być może niepewnie drżące.
Popychani przez niewidzialne straże
i chyba świadomi w jakie nieświadome idą.
–
Uznawszy, że materia przyciąga materię,
a duch przywołuje ducha,
pluję jak różdżkarz na pustyni.
Kopię z bezrefleksyjną radością.
Kopię z analitycznym smutkiem.
W szyby pustych kopalń upuszczam grosz.
Sieję punkty widzenia, flancuję pasma słyszenia.
Bo nie ma tu ostatnio żadnych wiecznych źródeł.
Nie ma tu już żadnych samorodnych złóż.
–
Słońce nie potrzebuje koniunkcji.
Słońce podane na tacy bez środków formalnych.
Nieczyste są zabiegi poetyckie.
Słońce nawet nie czyste, nawet nie jasne, nawet nie centrum,
nawet nie źródło życia, czy czegokolwiek zresztą,
panuje. Aż bóg się zarumieni, a szatan zsinieje.
–
Racjonalność stała się optymalizacją.
Wiersz powinien być ekonomiczny.
W głowie mi redukcje, redukcje mam na sercu.
Tetris form poetyckich,
organizacja wyrazu,
ograniczoność wymiarów.
Przekaz się liczy
jak bagaż podręczny.