w: Muzeum Etnograficzne
Piły, barcie, niewody, kapcie ze słomy, chomąta
sterty, hałdy przedmiotów
dawna sieć
ale świat i tak przelał się,
słońce namydliło fale
Urodził się świat nowy, o żadnej z tamtych spraw niepoinformowany
nowe miasta, nowe naczynia, nowe przystanki, nowi ludzie
nowa sieć
Le chant des regrets
Statek nie wiedział nawet, ile ma masztów.
Ani który z nich był najwyższy. Zarósł go
Służew. Zielony Mokotów. Na
bazarze je się tutaj falafel. Pani wie,
co brało się ostatnio, i proponuje to samo, z uśmiechem,
jest to jak gdyby obcą zupę maznąć kojarzącą się
z domem przyprawą. Mrówki biegną, niosą
na plecach szkołę… Jesień. Wymęczone powietrze
jest najbardziej ożywcze, nie? Nie? Dla mnie tak.
Takie to smutne. W części nas już nie widać,
chociaż wieżyczka wciąż się obraca. To był
pokład drewniany? Dobry z matematyki? Powiedz,
powiedz coś, człowieku, jesteś jedyną jego odłamaną częścią
obdarzoną jako takim życiem, powiedz. Cokolwiek. Pastorał do
gabloty zrobisz z odpadów przy przygotowaniu pastorału.
Kanapka
I nawet kiedy grzebiesz na grzybach w poszyciu,
na to też odcina się czas. Kiedy śpisz po południu,
na to też idzie czas. Albo popchnął cię kolega, i to też
zastyga w specjalnym, wiecznym medalu.
Czas to ser. Ma dziury i kanapki z nim
są prawdę mówiąc najlepsze. W
dziurze jest najpierw jedna głowa, potem wiele.
To się nazywa twórczość. Ktoś bardzo chce, żeby
szumiały brzozy i rosły paprocie, i leciał kurz
spod ciągnika, tak jak to ten ktoś pamięta. Kartka
służy do odrysowywania dziur. Ludzie mają też komputery.
Jest postęp, oczywiście, ale najwięksi malarze zawsze
malowali pędzlem. Dawniej stali na rusztowaniach
w kościołach, krzyż jednak rozmnożył się. Leży na
łysym kocie, słońcu zachodzącym w jeziorze. Uwolnij z lodu nieco krzyża.
Polska dzika i najdziksza
No co. Oszczędzałem. Wychodziłem z pokoju, wyłączałem światło.
Inni nie oszczędzali. Na pewno. Nie widziałem ich, poza tymi
chwilami, w których ich widziałem, ale na pewno, w tych
olbrzymich jaskiniach, w których żyli, nie oszczędzali.
Zostawiali włączone żyrandole. Samochody pyrkoczące na ogniu,
buchające dymem. Rozrzucone filmy, dżinsy, telefony. Koty
i psy, chociaż nie potrzebowali kotów ani psów. Jedzenie, za dużo
jedzenia. Naleśniki, wielkie jak wyspy, pływające po morzu. Krzyki,
srogie kłótnie, ufortyfikowane intrygi z wykuszami, angażujące
całe rodziny, na lata i pokolenia. I nic się nie działo. Wieczory
spływały na to łagodnie, tak samo jak na tych, którzy
żyli jak myszki. Nie poznałeś, jak to jest żyć sobie bez
oszczędzania, kamyczku. Zostałeś w białej trawie, ona rosła,
rosła, rosła, zjadła mamę, książki, ciebie. A potem ścieżkę do ciebie.