kocham cię kocham cię kocham
cię śladzie
po ranie na
skórze podobny do, taa…,
do blizny
wielkości
Cyncynata, czyli przywódcy rzymskiej armii, który chciał tylko
wrócić na rolę. I ja hoduję sobie jedzenie, Cyncynacie,
tylko niewiarygodne, jak to długo trwało, zanim zrozumiałam, że
już jestem martwa. Jak wszystko, co żyje. Więc zrywam się z pracy wcześnie
i włażę ci na kolana, bo właśnie z tego miejsca najlepiej
wylizywać fotki albatrosa
złapanego na żyłkę rybacką i wciąganego żywcem pod wodę
z tymi żałosnymi, niedorzecznymi skrzydłami o rozpiętości trzech metrów,
będącego dla Baudelaire’a figurą poety – ale fantazja. Żaden
człowiek nie był nigdy tak piękny ani tak inteligenty jak albatros,
sama już jego nazwa to przekręcone portugalskie
Alzatraz, czyli pelikan, chociaż więzienna wyspa jest słynniejsza,
toteż Bill
Gates nalega na wielką literę. Stale nawiedzacie
moje wiersze, wy, ludzie
z Imperium
Boomersów, którzy sądziliście, że zginiecie w wojnie nuklearnej
więc wzięliście i zabiliście świat. A my, którzy wyrastaliśmy
w neonowej poświacie ejtisów, hurtem
kupiliśmy, co sprzedawaliście. Nasze
więzienne wyspy obrębiły świat, a nasze
potomstwo z raną zamiast twarzy nic tylko wylizuje
błyszczące ilustracje tamtej dekady. Chcieliby
udawać, że
żyją tacy są
zakochani