Ze stacji metra dobiegał smród zgniłych pomarańczy. Musiałam wstrzymywać oddech, gdy mijałam schody prowadzące w dół. Bardziej nieprzyjemny był jednak odór spoconych stóp tych, którzy szukali schronienia i tłoczyli się przy wejściu lub w podziemiach, bo nie mieli już domu. Drżeli, ledwie żywi ze strachu przed bombardowaniem. Ja też się bałam, ale usiłowałam tego nie okazywać, żeby nikt się nie domyślił, że szukam mojego męża. Zastanawiał się, czy nie przejść do nacjonalistów. Robiłam dobrą minę do złej gry, miałam nadzieję, że trafię na Kati i wyjaśnię jej, że szukałam Joana sama, że nikt mi nie pomaga. W bibliotece powiedzieli, że Kati wyszła wcześnie, bo kilku anarchistów z FAI1 obiecało jej mleko od skonfiskowanej krowy – dla synka jej portierki. Synek portierki miał na imię Manel i pochodził z Linares, jak jego rodzice. Na całym ciele miał rany i krosty, jego brzuch był wydęty, cierpiał na wodobrzusze. Zdesperowana matka dawała mu pierś, ale nie chciał ssać. Spodziewała się kolejnego dziecka, miało przyjść na świat za dwa miesiące. Kati powiedziała jej, dziewczyno, opamiętaj się, bo inaczej go zabijesz. Mleko matek jest niezdrowe, jeśli znowu są w ciąży. Kati zrugała portierkę, od dawna jej mówiła, żeby poszła do szkoły rodzenia, którą prowadzili lekarze z Badalony. Mnie też namawiała, ale pomysł nie spodobał się Joanowi. Twierdził, że nie powinnam zbyt często pokazywać się ludziom.

Nie mogłam nikomu powiedzieć, że Joan chce wyjechać do San Sebastian. Ani ciotce Sixcie, ani Patricii. Joan oznajmił, Mundeto, szala przechyla się na korzyść nacjonalistów. Słuchał Radia Burgos w domu Juncosów, członków Socorro Blanco, i usłyszał, że nacjonaliści zajęli Tero, a teraz przesuwają się w kierunku delty Ebro. Powiedział, żebym dalej zapisywała numery seryjne obowiązujących jeszcze banknotów. Kupowaliśmy je, czekaliśmy na odpowiednią okazję i sprzedawaliśmy z trzykrotnym przebiciem. Joan potrafił się ustawić w czasie wojny. Mojej mamie z początku nie przypadł do gustu, mówiła, że był nieroztropny, goły jak święty turecki, a do tego nigdy nie przeczytał nawet jednej książki, ale później umilkła, gdy zrozumiała, że Joan potrafi zarobić. Zawsze umiał rozbawić panie z Valldoreix, bo opowiadał sprośne żarty i przypominał trochę bogatego Cygana. Był uprzejmy wobec wszystkich, zwłaszcza w obecności dam, a w dniu, w którym po raz pierwszy zaprosił mnie na spacer, podarował mi kaktus. Powiedział, że wyjeżdża na kilka dni do San Sebastian, żeby się zorientować, co i jak, nie mam się czym przejmować. Ale ja zawsze się przejmuję, zwłaszcza teraz, kiedy mama jest w Siuranie. A jest w Siuranie, bo nie chce patrzeć, jak anarchiści palą kościoły i zabijają księży i zakonnice. Wprawdzie niewiele z tej wojny rozumie, ale nie podoba jej się, że zwykli ludzie podnoszą rękę na religię. Czym sobie zawinił biedny ojciec Pere?, pyta. Mama lubiła króla Alfonsa XIII, lecz w głębi duszy zawsze była republikanką. Kiedyś z koleżanką, Pauletą Forns, całe ubrane na biało i z parasolkami w ręku, jechały automobilem przez Passeig de Gracia. Nagle zaczął je śledzić inny samochód i okazało się, że w środku siedzi król. Fotografia ukazała się potem w czasopiśmie „Blanco y Negro”.

Joan miał się spotkać z jedną panią z Socorro Blanco, która mieszkała na ulicy Les Corts Catalanes, naprzeciwko kina Coliseum. Musiałam zapamiętać nazwy Comalada i Coliseum, gdyby coś się stało. Reszta informacji była tajna. Obie nazwy zaczynały się na „Co”, dlatego je zapamiętałam. Gdybym coś zauważyła, powinnam zawiadomić Artala, ale nie mogłam pójść prosto do syndykatu CNT; miałam stawić się w jego mieszkania naprzeciwko placu Santa Catarina. Joan z poważną miną powiedział, żebym nie szła tam tego samego dnia, tylko trochę odczekała. Żebym nie ruszała się z domu. Joan zawsze powtarza, że jestem ofiarą losu i że mam szczęście, że go spotkałam, bo teraz on prowadzi mnie przez życie. Joan jest bardzo inteligentny.

Z granicy miał jechać do San Sebastian i tam zobaczyć się z Pujolem, który zapewnił go, że rządowe banki w Burgos udzielą mu pożyczki. Joan cieszył się jak dziecko. Był dla mnie dobry, na czarnym rynku kupił mi czarną halkę z francuskiego jedwabiu, z frędzelkami na dole. Dla dziecka, które miało się urodzić, przyniósł któregoś razu porcelanową laleczkę w przebraniu Marii Antoniny, którą Artal zabrał z mieszkania rodziny Bertram i Musitu. Joan chciał dziewczynkę. Ja wolałam chłopca. Dziewczynki to ofiary losu. Oprócz mamy i Kati, rzecz jasna. Joan mówił, że będziemy bogaci, że trzeba wykorzystać sytuację. Że nie powinno mi być przykro, bo cała sprawa się rypnie po stronie republikanów. Ja miałam dalej robić w obrazach, razem z Artalem, żeby pieniądze nie stały w miejscu. Miałam zostać sama, na krótko, nie dłużej niż kilka dni. On da mi znać i spotkamy się w Burgos. Joan denerwował się, że mama jest w Siuranie. Uważał, że to wielkopański kaprys. Przecież spodziewasz się dziecka, mówił. Joan zawsze powtarza, że moja mama jest wyniosła i udaje, że niczego od nikogo nie potrzebuje. Czasami nie odzywają się do siebie przez kilka dni, i wtedy nie wiem, co ze sobą począć. Obrywam z obu stron. Kati uważa, że pozwalam im wejść sobie na głowę i że powinnam poszukać pracy jako sekretarka albo maszynistka. Mogłaby mi coś znaleźć w Generalitat, przecież studiowała z córką radnego. Ale taka ze mnie ciamajda, że ledwo pamiętam, czego mnie uczono w Centrum Kultury Kobiety2. Wpadłam w panikę, że nie znajdę Kati, bez niej nie mogłam rozwiązać sprawy z mężem. Nie chciałam prosić o pomoc Patricii czy ciotki Sixty, choć Joan twierdził, że gdyby coś się stało, gdyby nie wrócił, one mi pomogą. Miałam zaufać Artalowi i za żadne skarby nie szukać Joana, przynajmniej przez kilka dni. A jednak od eksplozji ciężarówki z materiałami wybuchowymi przed kinem Coliseum jest mi tak ciężko na sercu, że ledwo mogę oddychać.

A chcę być silna. Kati, kiedy o tym usłyszy, powie, że jestem dzielna. Gdy ją poznałam, nie mogłam jej znieść. Wydała mi się zarozumiałą kokietką. Ze wszystkich szydziła, na mój widok powtarzała, no proszę, proszę, jakie powabne kształty. Czerwieniłam się wtedy i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bez końca mówiła o wierszach i książkach, a dzięki temu lepiej rozumiała się z mamą. Ludzie z Valldoreix opowiadali o niej dziwne rzeczy, na przykład że jej przyjaciele są nudystami, wegetarianami i frankmasonami. Kiedy spotykałyśmy się w Nurii na podwieczorki, zachowywała się arogancko; myślałam, że jest wyniosła i że lubi krytykować innych, choć teraz, kiedy poznałam ją lepiej, wiem, że powodowała nią ciekawość. Trzeba się orientować, mówi, we wszystkim, co dzieje się na świecie. Ciotka Sixta zawsze powtarza, że kobiety zostają bibliotekarkami, kiedy widzą, że nie mają innego wyboru niż staropanieństwo. A mnie się wydaje, że Kati jest bystra i wcale nie potrzebuje mężczyzn. Kati twierdzi, że wojna otworzyła jej umysł, że dzięki niej zdała sobie sprawę, że kobiety nie muszą tylko stać i ładnie wyglądać. Według Joana Kati jest zgorzkniała, bo nie wyszła za mąż. Żaden jej nie chciał – jest niezależna, a mężczyźni tego nie lubią. Joan nie chce, żebym widywała się z Kati. Mówi, że jeśli będę jej słuchać, skończę jak ona.

Kiedy dowiedziałam się o wybuchu ciężarówki podczas porannego bombardowania, bardzo się zaniepokoiłam. Już wcześniej podejrzewałam, że zdarzyło się coś złego – szyby w oknach w wykuszu pękły i od tego czasu syreny nie przestawały wyć. Wyszłam na ulicę jak obłąkana, nie wiedziałam, dokąd iść. Przez dwie godziny krążyłam wokół Coliseum, w tę i we w tę, ale było tam mnóstwo żołnierzy, którzy otoczyli gruzy i kierowali wszystkich do przejścia. Bolały mnie nogi. Nie miałam odwagi zapytać, czy ktoś zna nazwiska zmarłych. Dotknął mnie owrzodzony staruch z pomarszczoną, brudną twarzą. Tak się go przestraszyłam, że zaczęłam biec. Wałęsałam się po ulicach. Od wybuchu wojna wyszłam z domu sama ledwie kilka razy. Zawsze była przy mnie mama albo Joan, jeśli akurat miał czas. Przerażał mnie widok zaśmieconej Barcelony. Miasto śmierdziało zgniłymi jajami i gotowaną kapustą. Wiele budynków się zawaliło, a spomiędzy zgliszczy wystawały krzesła, stoły, czasem też kołyski i szmaciane lalki. Ruiny zawsze mnie smuciły. Kiedy jechaliśmy na wycieczkę do jakiegoś zamku, do Burriaku czy Tony, i patrzyłam na ich gołe ściany, samotne i bezbronne, nie mogłam powstrzymać łez. Joan się krzywił, mówił, że się mazgaję, że przez kupę kamieni nikt nie powinien płakać i że chyba zgłupiałam. Mama mnie broniła, zostaw ją w spokoju, jest romantyczką, mówiła, jak ja.

Natknęłam się na wielu ludzi przeszukujących gruzy – głównie dzieci i starców. Szukali jedzenia. Odsuwałam się, bo odór śmieci, stłuczonych jajek, skórek od banana, kości albo króliczych flaków zawsze budził we mnie wstręt. Najgorszy był smród zgniłych pomarańczy wydobywający się z wejść do metra. Ciężki, mdły, wchodził w nos i nie odpuszczał. Zakręciło mi się w głowie, zamroczyło mnie, żyły na czole miałam napięte do granic. Zwymiotowałam obok jakiejś portierni. Dozorczyni wyszła i zapytała, co się stało, czy źle się czuję. Powiedziałam, że jestem w ciąży. Załamała ręce. Biedaczyno, w takich podłych czasach, kto to teraz myśli o robieniu sobie dzieciaka. Zapytała, czy mój mąż jest na froncie, a ja odparłam, że tak, bo Joan przykazał, żebym nikomu oprócz Artala nie mówiła, że chce jechać do San Sebastian. Ciągle mijały mnie karetki. Przeszywający dźwięk syren wwiercał mi się w bębenki. To alarm przeciwlotniczy, czwarty tego dnia. Ludzi na ulicach było niewielu, wszyscy szli w pośpiechu, nie oglądając się na nikogo. Jakiś pies zaczął szarpać mnie za but. Był wychudzony, miał złamany ogon i smutne oczy. Mogłam mu policzyć wszystkie żebra. Przypomniał mi się Ignasi i zaczęłam płakać.

Dozorczyni powiedziała, że Kati jeszcze nie wróciła, i spytała, czy chcę na nią poczekać. Dodała, że Kati jest w dzielnicy Sants – ludzie z tamtejszego komitetu zaopatrzenia obiecali jej prawdziwe krowie mleko. Pokazała mi swoje dziecko, miało zapadnięte policzki i łysą głowę pokrytą plamami, nie mogło otworzyć zaropiałych oczu. Jego brzuszek był wydęty do granic i twardy, prześwitywały na nim różowawe żyłki. Dozorczyni powiedziała, że Kati to bardzo odważna kobieta, zaczęła ją wychwalać. Zapytała, czy chcę na nią poczekać, i wyciągnęła drewniane krzesło, niskie i brudne. Powiedziałam, że bardzo dziękuję, wrócę później.

Ciotka Sixta spytała, po jakiego czorta Joan poszedł do Coliseum. Miałam ochotę powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale odparłam, że nie wiem. 

– Ale jesteś pewna, że tam był?

– Chyba tak.

I przypomniały mi się dwa „Co”, Comalada–Coliseum. Ciotka Sixta lamentowała: te dzisiejsze bomby były potworne, samoloty nie mają litości, Boże jedyny, chroń nas przed białymi i czerwonymi. Tylu ludzi zginęło. To się nigdy nie skończy. Ciotka Sixta zawołała Patricię Miralpeix, która mieszka niedaleko. Zaczęły dyskutować i zastanawiać się, co mam zrobić. Jedna uważała, że powinnam obejść wszystkie szpitale, a druga, że powinnam zawiadomić mamę. Zasugerowałam, że może warto zapytać Kati i dopiero wtedy podjąć decyzję, ale naskoczyły na mnie, że Kati coraz bardziej ciągnie do czerwonych, że zawsze była nowoczesna, ale teraz to już przesada, że widziano ją z milicjantami, i że to, i że tamto. Patricia, wybuch w Coliseum był przerażający. Słyszałyście ten huk?, zapytała ciotka Sixta. Na co my, że słyszałyśmy, a ja dodałam, że wtedy wciąż byłam w łóżku, bo dokuczają mi żylaki, i że szyby w wykuszu potłukły się w drobny mak. A one na to, że teraz pewnie zawali się mnóstwo budynków, jakby ich ściany były z bibułek do papierosów. Kłęby czarnego dymu zasnuwały miasto, kurz i brud spadły na balkony.

– Widzisz, wszystko przez tę przeklętą ciężarówkę.

Ciała fruwały w powietrzu jak szmaciane lalki. Długo potrwa, zanim żołnierze znajdą wszystkie ofiary. Nie pozwalają nikomu się zbliżyć. Radzę ci, żebyś tam nie szła, powiedziała ciotka Sixta. Jutro na spokojnie obejdziemy szpitale. Dzisiaj nic z tego nie będzie.

– Twoja mama to ma pomysły. Wyjeżdżać teraz, kiedy spodziewasz się dziecka. 

Skrzywiłam się, bo nie znoszę, kiedy ktoś źle mówi o mamie. Ciotka Sixta wykorzysta każdą okazję, by wziąć ją na języki. Zazdrości jej. Mama podobno była ładna. Ma delikatną skórę, bardzo białą, i ręce jakby utkane z promieni księżyca. Jej włosy są długie i mocne, i kiedy je czesze, nie mogę się na nie napatrzeć. Ciotka Sixta jest łysa i musi nosić perukę. Nie potrafi dobrze się ubrać. Kati nieraz się z niej śmiała, bo ciągle ciotka zakłada kapelusz na odwrót. A kiedy miałyśmy iść na podwieczorek do Nurii, przez dobrych kilka chwil nie potrafiła założyć rękawiczek. 

– Jeśli będziesz się bała w nocy, możesz zostać u nas. Ta dzielnica jest raczej spokojna. 

Pomyślałam, że ciotka ma tupet. Obiecuje wszystkim nie wiadomo co, a potem nic nie daje. Ileż to razy przysięgała, że przyniesie mi parę królików, samca i samiczkę, na hodowlę. Kiedy wybuchła wojna, postawiła w ogrodzie dwie klatki: jedną dla królików, drugą dla kurcząt. Nigdy nie odważyłam się poprosić o samca i samiczkę. Moja mama też hodowała króliki, ale zjedliśmy je, zanim wyjechała do Siurany. Joan dał jej trzy pudełka cygar, żeby u wujków z Siurany mogła wymienić je na ziemniaki i zwierzęta. A teraz jemy koninę. Wolę nie tykać króliczego mięsa, jeśli nie pochodzi ze sprawdzonego źródła, bo podobno zamiast królików sprzedają koty. Naszej pomocy domowej zniknęły wszystkie koty, a było ich sześć. Moja mama brała królicze żeberka i panierowała je w bułce tartej i jajku w proszku. Mówiła, że dzięki temu każdego dnia będzie nam się zdawać, że jemy coś innego. A to jeszcze bardziej rozsierdzało ciotkę Sixtę, bo królika potrafiła tylko usmażyć.

– Rozumiem, moja droga, że jesteś zdenerwowana. Ale nie mamy żadnej pewności. Zobaczysz, Joan wkrótce się pojawi, cały i zdrowy, nie powinnaś się zamartwiać.

Ja nalegałam i powtarzałam w kółko dwa „Co”, Comalada–Coliseum.

– Ale jesteś uparta.

Patricia usłyszała gdzieś, że frankistowskie lotnictwo zamierza wykorzystać pozycje zdobyte przez wojska naziemne. Ciotka Sixta stwierdziła, że jeśli ataki będą się powtarzać, nie wytrzyma i wyjedzie z Barcelony. Niech się sami wybijają, jeśli chcą. Według Patricii mama bardzo dobrze zrobiła, jadąc do Siurany, i szkoda, że się z nią nie zabrałam. Ale musiałam zostać z Joanem. To oczywiste: żona musi być u boku męża. Ciotka Sixta powiedziała, że jeśli nie chcę zostać na noc, to przynajmniej powinnam jeszcze chwilę posiedzieć. Musiałam jednak biec dalej, pamiętając o dwóch „Co”, Comalada–Coliseum.

– To dla twojego dobra.

Ciotka Sixta dodała, że po ulicach krąży wielu mężczyzn, którzy są prawdziwymi łachudrami. Nawet jeśli rząd usiłuje wprowadzić porządek, wcale tego nie widać. Jej mąż, który żył z wynajmów i cudem zdołał się uratować, kiedy po niego przyszli – pomógł mu kuzyn, komunista, ale dobry człowiek – nastawiał codziennie radio Burgos i słyszał, że czerwoni w zajętych miejscowościach gwałcą dziewczynki i zabijają je przed kościołami. Odpowiedziałam, że Joan też słucha tego radia, czasami włoskiego kanału, które nazywa się Prawda, i że nie wspominał o tych okropnościach. Pewnie żeby cię nie martwić, powiedziała Patricia. Ciotka Sixta dodała, że o takich rzeczach należy mówić głośno i że wszyscy powinniśmy odpokutować za nadużycia popełnione za Republiki. My też powinniśmy rozliczyć się przed Wszechmocnym z naszych przewin, z potworności tych z Żelaznej Kolumny, Batalionu Śmierci, i że oby tylko nie trafił im się jakiś Durruti czy inny anarchosyndykalista, bo nie będą mieli litości ani dla niego, ani dla jego dzieci. Ciotka Sixta rozumiała wojnę; jej mąż powtarzał, że nie można chodzić po świecie z zawiązanymi oczami, bo inaczej człowiek oberwie w najmniej spodziewanym momencie i już się nie podniesie. Mama mówiła, że ciotka Sixta zawsze robi z siebie ofiarę, a tak naprawdę jest podstępną bestią. Nie znosiła kobiet, które czołgają się przed mężami, a później, za ich plecami, mieszają ich z błotem. Zawsze mówiła wszystko prosto w twarz. Miała przez to nieprzyjemności. Kiedy to wszystko się zaczęło i kiedy wszyscy powariowali, a władzę przejęli anarchiści, służąca oznajmiła, że odchodzi, bo jej narzeczony jest anarchistą i nie chce, żeby marnowała życie na służbie u państwa, które chodzi na mszę. Wtedy mama wpadła w szał i zapytała, nie wstyd wam? Służąca wyszła z płaczem, bo kochała moją mamę, ale dwa dni później żołnierze przyszli przeszukać nasz dom, a Joan powiedział mamie, żeby łaskawie nie wtrącała się w nieswoje sprawy i że co ona sobie myśli. Kolejna awantura.

Ciotka Sixta nie mogła zostawić dziewczynek samych, inaczej, powiedziała, poszłaby ze mną. Patricia była zdenerwowana, bo jej mąż ciągle kazał jej siedzieć w domu, a my woleliśmy nie zadawać się z Estevem Mirangelsem. Patricia powiedziała, Mundeto, nawet jeśli twój mąż umrze, przynamniej będziesz mogła się ogrzać węglem i olejem. Bezczelna, widocznie uważała, że nie wiem, co to znaczy przemarznąć do szpiku kości, albo sądziła, że mężczyznę można sobie znaleźć ot tak. Ale trzeba jej oddać sprawiedliwość – raz podarowała mi trzy worki ziemniaków z gospodarstwa w Gualbie i dziesięć butelek mleka. A jej mąż w któreś święta zadedykował mi wiersz, bardzo ładny i wzruszający. Na początku ciąży Patricia przynosiła mi też dwa razy w tygodniu kurze udka. Mówiła, że kupuje je na targu w Badalonie i że jeśli ktoś jest wystarczająco cierpliwy i wystoi swoje w kolejce, może je dostać nawet bez kartek.

Zjadłam talerz soczewicy z boczkiem i poszłam. Poczułam dziwny smak w ustach, trudny do opisania, wciąż byłam głodna. Zrozumiałam powagę sytuacji, kiedy obie powiedziały, że nie będą mi towarzyszyły w poszukiwaniach Joana. Wraz z moimi dwoma „Co”, Comalada–Coliseum, wyszłam na ulicę i poczułam większy chłód niż kiedykolwiek wcześniej. Zima była wyjątkowo surowa, bruk – śliski. Barcelona promieniowała niezwykłym światłem, patrzyłam na spektakl ludzi i ruchu, na całkowicie inne miasto. W tramwaju słyszałam, jak starszy mężczyzna mówi, że samoloty zbombardowały newralgiczne punkty z niezwykłą precyzją, jakby ktoś to wyliczył, co do milimetra. Kobieta obok powiedziała, że czuje się, jakby ze zgryzoty była już martwa, i że wszyscy umrzemy przez te zmartwienia i strach. Jakiś starzec skarżył się, że czym innym jest wywołać rewolucję, a czym innym prowadzić wojnę. Pan, który wypowiedział się na początku, stwierdził, że winę ponoszą szpiedzy. Rozstrzelać ich i tyle, powiedział starzec. A czemu prezydent Negrin nie reaguje? Co tam Negrin, odpowiedział pierwszy pan. I wydawało się, że śmieje się pod nosem. Pani powiedziała, że zdaniem żony jej aptekarza, którego rodzina mieszka niedaleko kina Coliseum, w porannym wybuchu zginęło więcej osób niż od początku wojny. Musiałam zbladnąć na te słowa, bo pani zapytała, czy coś mi dolega. Odpowiedziałam, że nie, tylko bardzo mi żal tych wszystkich zmarłych. Starzec powiedział, od wybuchu wojny żalów jest tyle, że już się nie mieszczą na świecie. Zgadza się, tak, odparła pani. Pan wyjaśnił starcowi, że samoloty były włoskie i niemieckie i że przyleciały z bazy na Majorce. Obcy będą nas z domu wypędzać, powiedziała inna kobieta, która wyglądała, jakby pochodziła z Murcii, ale mówiła po katalońsku i wcześniej się nie odzywała. Bomby miały ogromną moc i zrzucono je z wysokości co najmniej pięciu kilometrów. Nie rozumiem, jak przy takiej wysokości może nie zmieść całego miasta, tak byłoby lepiej dla nas wszystkich, powiedział starzec, a ja przyjrzałam mu się bliżej i zobaczyłam, że ma poranioną twarz. Proszę nawet nie mówić takich głupstw, oburzyła się pani, a potem podniosła się z krzesełka i stanęła przy drzwiach wyjściowych. Pan powiedział starcowi z ranami na twarzy, lepiej niech pan uważa, uznamy pana za defetystę. Ja ustawiłam się za panią i po chwili znowu znalazłam się na ulicy.


1 FAI (Federación Anarquista Ibérica) – Iberyjska Federacja Anarchistyczna, organizacja powstała w 1927 roku, działająca do dziś.
2 Centrum Kultury Kobiety (Institut de Cultura de la Dona) – instytucja założona w 1909 przez pedagożkę Franceskę Bonnemaison. Jej misją było wszechstronne kształcenie dziewcząt w duchu tradycyjnych wartości.

Przekład sfinansowany dzięki wsparciu Instytutu Ramon Llull.


Montserrat Roig (1946–1991) – jedna z najbardziej znanych katalońskich pisarek. Prekursorka katalońskiego feminizmu, blisko związana z kulturą i językiem katalońskim, który w czasie reżimu Franko był oficjalnie zabroniony. Autorka powieści, opowiadań i reportaży, zajmowała się również publicystyką; nazywana „pisarką totalną”. Znana z książki Katalończycy w nazistowskich obozach zagłady. Opublikowana w 1972 roku powieść Żegnaj, Ramono to jej debiut literacki. Uznawana za głos pokolenia lat siedemdziesiątych.

Katarzyna Górska – z wykształcenia filolożka i prawniczka, z zawodu tłumaczka i lektorka języka hiszpańskiego. Ukończyła studia podyplomowe z przekładu literackiego i audiowizualnego na Uniwersytecie Pompeu Fabra w Barcelonie. Tłumaczy z hiszpańskiego i katalońskiego na polski oraz z polskiego na hiszpański. Zajmuje się głównie prozą, non-fiction oraz literaturą dla dzieci i młodzieży. Od 2018 roku współpracuje z Audioteką jako specjalistka od hiszpańskiego rynku audiobooków. W 2020 została stypendystką europejskiego programu dla pisarzy i tłumaczy CELA.