Skończyło się na węszeniu czymś w rodzaju nosa i na urywanym sygnale dźwiękowym dobywającym się z okolic czegoś w rodzaju pępka. Robot niczego z róży nie kumał. Potem przyszedł krach.
Oboje lubią się wygrzewać. Z dachu dwumetrowej altany bliżej jest do słońca niż z kocyka złożonego na dwa i ułożonego na trawie, ale niemowlę nie jest o tę różnicę odległości zazdrosne. W jego gaworzeniu pobrzmiewają entuzjastyczne tony jego bliskich. Kapucynka nadgryza owoc melonowca. Ukryty w cieniu klonu tatarskiego obserwuje tę scenę duch ich drogiej kuzynki, AL 288-1.
Śmierć ma odmrożone graby z czarnymi pazurami. Za kapotę robi u niej bluza martwej skateboardzistki dyndająca u kolan, za kosę obieraczka do szparagów, choć już po sezonie. Runo jest miękkie i lubi leżeć między drzewami. Kiedy zbliża się śmierć, runo zwija się w kłąb i udaje owieczkę Pana.
Cisza siedzi na zydlu i ciężko oddycha. W chacie panuje półmrok i czuć goździkami. Gdy tłusta czarna mucha ląduje na Panu Jezusie, który wisi nad piecem, cisza się otrząsa i szybko wyciera łzę. Oczy leżą pod łóżkiem wciśnięte w kąt. Wypatrują stąd rzeczy niemożliwych: roju meteorów, japońskiego kraba pacyficznego, damy z awatarem.
Pies składa się z drobnych zdarzeń, wyobraźni i ogona. Porzucona halka pani walczy na śmierć i życie o jego uwagę z rąbkiem ceraty stołowej. Pies czuje, że gdyby ich korytarz był dłuższy, mógłby z rozpędu (w odwecie za bezsenność pani) chapnąć księżyc w zadek, ale ostatecznie wybiera wspólną starość i wyleniały pled w nogach łóżka. Nogi stolika kawowego nie znają magii kwadr i pełni. Z uporem wpatrzone w dół lustra, próbują odtworzyć demi plié.
Król szczerzy się do lustra. Cieszy go widok siwych pukli i szczęk prima sort. Kiedy przez ogród zamkowy przebiega rudy jednorożec, rzuca się oknem, aby nie stracić go z oczu. Wieczorem trzyma nogi w mydlinach i zaczytuje się helleńskim postapo. Wilk ziewa. Nudzą go baszty, rycerze i fosa. Chce jedynie pokłonić się królowi i wyznać mu prawdę.