Jest to adaptacja filmowa Lekarza wiejskiego Franza Kafki. W tytułowego bohatera wciela się dwóch aktorów: czterdziestodwuletni Peter Falk oraz czterdziestodwuletni Matthew McConaughey. Grają naprzemiennie, zmieniając się co ujęcie. Żeby widz nie pogubił się zupełnie, są ubrani tak samo. Kostium jest trochę za duży na Petera, a na Matthew za mały. Pozostałe role odtwarzają bezimienni aktorzy z polskich i czeskich reklamówek – przede wszystkim leków i suplementów diety.

W ścieżce dźwiękowej wykorzystano sztuczny płacz i lament. Nagrano go z udziałem tych samych aktorów dubbingowych, którzy kiedyś podkładali śmiech do slapstickowych filmów. Płacz nagrywali jednak trzydzieści lat starsi. Prace nad stworzeniem idealnego sztucznego płaczu trwały ponad trzy miesiące.

„Byłem w czarnej dupie” – ta kwestia lekarza rozpoczyna film. Jesteśmy w Warszawie, na Żoliborzu, na nowym osiedlu. Lekarz stoi pod blokiem, w którym prowadzi prywatną praktykę, przed wyjazdem z garażu podziemnego. Wyjazd jest zablokowany przez dwie duże, płonące śmieciarki, które przed chwilą zderzyły się ze sobą. Ich załogi i kierowcy zgromadzili się dookoła, stoją spokojnie, podziwiają płomienie, palą papierosy i e-papierosy. Tylko jeden ze śmieciarzy daje się ponieść emocjom. Zdejmuje kurtkę i podekscytowany rzuca ją w ogień. „Cholerne czołgi zabarykadowały mi drogę”, komentuje lekarz.

Róża, asystentka lekarza, po kolejnej nieudanej próbie zamówienia taksówki, rzuca służbowy telefon w zaspę, robi kilka nerwowych kroków w lewo, kilka nerwowych kroków w prawo, po czym zaczyna szukać w śniegu porzuconej przez siebie komórki. „Nic nie jeździ, miasto stoi”, słyszymy komentarz bohatera spoza kadru.

Lekarz przechodzi na drugą stronę osiedlowej uliczki i dając upust swojej frustracji, kopie w bramę starego blaszanego garażu, ostatniej pozostałości po dawnej fabrycznej zabudowie. Brama otwiera się. Wychodzi pachołek, porusza się na czworakach. Wygląda na zaspanego, ale bez cienia zawahania pyta: „Zaprzęgać?”.

Załogi śmieciarek, widząc, że coś się dzieje, podchodzą do garażu. Śmieciarze przyglądają się pachołkowi nieufnie, z pogardą. Ten, który rzucił swoją kurtkę w ogień, teraz stoi już tylko w samych bokserkach. Są czyste, śnieżnobiałe. Na jego brzuchu widzimy tatuaż – napis „love” wykonany dużymi, ozdobnymi literami. Pachołek nie czeka na odpowiedź lekarza, prostuje się i wyprowadza z garażu konie. Zwierzęta są duże, umięśnione, wyglądają na bardzo silne. Zaprzęga je do powozu, który również wyprowadził z garażu.

„Nie rób tego, to oszustwo”, Róża ostrzega lekarza. Tymczasem pachołek działa błyskawicznie, powóz jest już gotowy do jazdy. Załoga śmieciarki pomaga lekarzowi wsiąść. Mężczyzna ogląda się na pachołka, spodziewając się, że to on chwyci za lejce, ten jednak skończył już swoją robotę. Nie wsiada do powozu. Obejmuje Różę i chociaż dziewczyna broni się i wyrywa, gryzie ją w szyję.

Lekarz chce zaprotestować, stanąć w obronie swojej asystentki, lecz konie ruszają same. Śmieciarz w samych majtkach dostaje napadu histerycznego śmiechu.

Róża wyrywa się pachołkowi i biegnie w stronę budynku. Napastnik podąża za nią, jednak poślizguje się na śniegu. Dzięki temu dziewczynie udaje się dopaść do szklanych drzwi gabinetu lekarza i zamknąć je na klucz, zanim pachołek do nich dobiegnie. Mężczyzna wali wściekle pięścią w szklane drzwi. Róża stoi za nimi, sparaliżowana strachem. W tym czasie śmieciarze zaglądają do starego garażu, ciekawi, co jeszcze może się w nim kryć. Słyszymy ich śmiechy i okrzyki, mieszają się ze sztucznym płaczem i lamentem. Śmieciarz w samych majtkach odłączył się od grupy, szuka w śniegu telefonu Róży.

„Otwórz, a oszczędzę ci cierpień!”, pachołek krzyczy, nie przestając uderzać pięścią w szklane drzwi. Na szybie pojawiają się pierwsze pęknięcia oraz krew. Gdy pierwszy kawałek szkła pada na podłogę, Róża wybudza się z odrętwienia. Wycofuje się w głąb pomieszczenia, opuszcza poczekalnię i zamyka się w gabinecie lekarza.

Powóz dojeżdża do chorego tak szybko, jakby jego dom znajdował się tuż za rogiem. Lekarz jest zaskoczony, nie ma jednak czasu się zastanawiać. Przed dom wybiega siostra pacjenta, wydaje się, że będzie prowadzić lekarza do właściwego mieszkania, ale nie, są już w środku. Korytarz, jacyś zaaferowani ludzie mówią coś do lekarza, ale sztuczny płacz i lament zagłuszają ich słowa, lekarz nic nie rozumie, kolejne cięcie i jest już w pokoju chorego. Nasz bohater trzyma w ręku papiery, wyniki badań, nawet nie wie, kto mu je wręczył. Na łóżku leży młody, bardzo blady mężczyzna. Częściowo zrzucił z siebie grubą kołdrę, jest nagi. Spogląda na lekarza przenikliwym, bystrym wzrokiem, na jego ustach pojawia się grymas, chyba ma to być uśmiech. „Nigdy się nie zdarza, by sen miał dwóch równorzędnych bohaterów”, mówi.

„Tak. Tym się właśnie różnimy od…”, zaczyna odpowiadać lekarz.

Róża barykaduje się w gabinecie. Drzwi zamknęła od środka na klucz, teraz przepycha ciężkie dębowe biurko, by dodatkowo je zabarykadować. „Wpuść mnie, obiecuję, że włos ci z głowy nie spadnie!”, wydziera się pachołek. Uderza w drzwi całym sobą, próbuje je staranować. Na drzwiach pojawiają się pierwsze rysy, wyraźne pęknięcia. Róża wyciąga z szuflady biurka duże metalowe nożyce i szybkim, zdecydowanym ruchem wbija je w drzwi. Pachołek cichnie. Spod nożyczek wypływa strumień krwi.

Lekarz pochyla się nad chorym. Pacjent nie ma gorączki ani innych widocznych objawów choroby. Lekarz sprawdza gardło, dno oka, węzły chłonne. Przygląda się wynikom badań.

„Jest pan całkowicie zdrowy”, ocenia.

„Pozwól mi umrzeć”, młody mężczyzna prosi, ściskając mocno jego dłoń.

Róża odsuwa biurko spod drzwi. Gdy je otwiera, do gabinetu wpada bezwładne ciało pachołka. Napastnik ma zakrwawione skronie. Róża kopie go, upewniając się, że nie żyje.

Pacjent przyciąga dłoń lekarza i kładzie ją na swoim boku. Dopiero teraz widzimy dużą ropiejącą otwartą ranę. Poruszają się w niej białe robaki.

„Uratuj mnie”, szepce.

Lekarz orientuje się, że sam jest nagi, a jego rzeczy trzymają ojciec, matka, siostra i babka chorego. Stoją schowani w cieniu pod ścianą i śpiewają cicho:

            Nagi lekarz, naga rana, niech uzdrawia
            Nie uzdrowi, pogrzeb im się zrobi
            To zwykły lekarz, to zwykły chory

Róża wychodzi z powrotem na patio. W lewej ręce trzyma skalpel, w prawej ma kluczyki do volkswagena. Nagi śmieciarz wciąż szuka w śniegu jej telefonu. Róża rzuca mu kluczyki. „Będziesz moim kierowcą”, zwraca się do niego tonem niecierpiącym sprzeciwu.

Nagi lekarz obejmuje pacjenta. Głaszcze go delikatnie po głowie.

„Umrzesz”, mówi do niego czule.

Rodzina pod ścianą śpiewa:

            Łoże śmierci, łoże śmierci,
            Lekarz dziurę w brzuchu wierci

Róża nakazuje śmieciarzowi, by założył spodnie i koszulę parobka. Dopiero wtedy wsiadają do auta. Mężczyzna wydaje się zadowolony ze swojej nowej roli.

„Po prostu jedź, ja powiem, kiedy masz się zatrzymać”, mówi Róża.

Przez chwilę lawirują na zakrętach podziemnego garażu. W końcu znajdują wyjazd. Wciąż blokują go dwie płonące śmieciarki.

„Dodaj gazu”, Róża rozkazuje.



Adam Kaczanowski (ur. 1976) – raczej pisarz, trochę performer. Ostatnio opublikował powieść Utrata, książkę z wierszami Zabawne i zbawienne oraz poemat Spis treści napisany na spółę z Piotrem Janickim. Poznaniak, mieszka w Warszawie.