choć naturalnego pochodzenia,
też jest smogiem. Twój oddech
u szczytu mojego płuca, szczytuję
Afryką, jak to pięknie brzmi,
gdy stykamy się alergią
na karoseriach aut i parapetach
wypłukujemy tę zamieć ze spojówek
przy pomocy sztucznych łez
wspominamy Maroko, że teraz przyszło do nas,
że po powrocie do domu
trzeba było również przepłukać gardło.
Jeśli odwrócisz się plecami do słońca,
twój cień będzie jedynym miejscem pozbawionym światła,
co może przyczynić się do suszy, błądzenia po omacku,
zmniejszenia plonów, śmierci głodowej,
wymierania gatunków – zostanie tylko twój kształt,
granice twojego państwa będą granicami twojego
języka, którym modlisz się, choć nie posługujesz,
karmisz nim dzieci, podlewasz rośliny, stajesz na wysokości
zadania, wydłużając swój zasięg, aż zapada
noc, wszystko wydaje się być
tobą, choć tylko śpi, kiedyś zbudzi się
bez ciebie, odrodzi z wody i Ducha,
będzie wyczekiwać.
Skóra miasta schodzi już po pierwszej suszy,
gdy cały deszcz świata płynie z Wisłą,
pod Wisłę
dziedzictwo kultury Warszawy.
Ciekną ulice trzydziestego drugiego sierpnia,
asfalt przelewa nam się w rękach,
czarna Wisła, anty-Wisła,
jeszcze jeden dzień dłużej, bojkot kalendarza,
jeszcze jeden dzień na podsycanie nastrojów prosłonecznych,
jestem za,
a nawet przeciw.