Nasrożyli się do tańca, jak gdyby do boju,
Przysporzyli kwiatom zgiełku, łące – niepokoju.
BOLESŁAW LEŚMIAN, Świdryga i Midryga

1. Aktywacje

Patryk Walczak nie miał pomysłu na życie. Nie był wybredny, ale miał dwie zasady: porządne jedzenie i przyzwoite spanie. To była jego jedyna motywacja do pracy i robienia kariery. Takich zasad brakowało jego koledze, Mateuszowi Ciesielczykowi. Mateusz nie był zmotywowany jak Patryk, i wprowadzało go to w stan zawieszenia.

Poznali się w sklepie meblowym. Patryk pracował tam po maturze. Od starszych znajomych wiedział, że studenci śpią zwykle na jakichś tapczanach albo materacach z gąbki. Postanowił, że w wakacje zarobi na porządne łóżko do wynajmowanego pokoju.

Mateusz miał wtedy dwadzieścia dwa lata.

Lubili ze sobą rozmawiać na papierosie. Mateusz dużo mówił o filmach, a Patryk potem je oglądał i dzielił się wrażeniami. Po pracy chodzili czasem na piwo – kupowali kilka browarów w Żabce, siadali na murku przy starej gazowni i gadali. Patryk opowiadał o swoich planach na życie, a Mateusz o tym, jak mu się wiedzie.

Są takie momenty, kiedy chaos zaczyna się niecierpliwić i wyraźniej zaznacza swoją obecność. Pewnego dnia Mateusz wcisnął klientowi Złoty Mebel. Kierownik mu pogratulował i w sumie nic więcej, ale wydarzenie to miało nieprzewidziane skutki.

Złoty Mebel był napiętnowany czasem. Zakupił go Patryk, ale jako trzydziestopięciolatek.

2. Życie jako antykwariat przypadków niejasnych

W mieście skutki nigdy nie były jasne. Znaczy się: przyczyny skutków. To one były niewyjaśnialne. Niby wszystko mogło się zaczynać tak jak zazwyczaj, ale skutki nie miały naturalnego porządku (i przyczyn). Podczas zmiany Patryka zagadała do niego stara kobieta. Standardowo zapytał, w czym może pomóc, ale ona odpowiedziała: „Nie teraz!”.

– Dobrze, proszę pani. To jak inaczej mogę służyć?

– Co to znaczy „służyć”?

Patryk uciekł wzrokiem.

– Właśnie! Nie wiesz! A kiedy ostatnio cię widziałam, zrobiłeś mi wykład o sensie tego słowa i o jego obecności w wielu językach!

Patryk pomyślał, że kobieta jest pierdolnięta i szybko ją zbył.

Gdy po pracy siedzieli przy piwie, Mateusz powiedział, że nigdy nie zastanawiał się nad znaczeniem tego słowa, na co Patryk odpowiedział, że on też nie, ale może nad nim trochę pomyśleć. W domu chciał opowiedzieć o tej sytuacji swojej matce, ale to ona była tą kobietą. Właśnie tak działa to miasto: rozmawiasz z dziwnym obcym, który zaraz może się okazać twoim rodzicem Ale ad rem. Patryk musiał pogodzić się z tym, że jego matka jest dziwną starszą panią, i na jakiś czas zapomnieć o swoich studiach, ponieważ nikogo nie było w domu i tylko on mógł się nią zająć (ojciec miał wrócić z pracy za granicą dopiero po dwóch miesiącach).

3. Jeśli jesteś dobrym biznesmenem, to nie myślisz o cenie, tylko o swoim ojcu (choć sam nim jesteś)

Po roku pracy w sklepie z meblami Patryk był już pracownikiem z doświadczeniem w branży handlowej. Coraz więcej myślał o handlu. Na papierosie zapytał Mateusza o jego matkę. Mateusz odpowiedział, że matka pracuje w urzędzie i że jest raczej gderliwa. Patryk zapytał, czy Mateusz chce się wymienić na rodzicielki, ale chyba za bardzo zawierzył swoim zdolnościom, ponieważ nie uzyskał zgody.

Mateuszowi nie powinna była się spodobać ta oferta, ale umiejętności Patryka przyćmiły emocje, które budziła. Zaczął się zastanawiać. Sam nigdy nie zadałby takiego pytania. W domu zapytał ojca, czy słyszał kiedyś o czymś takim, na co ojciec spojrzał na syna z politowaniem i dalej pił piwo. Mateusz spytał też o to na anonimowym forum – i wreszcie zaczął coś rozumieć.

Rzeczywistość jest coraz bardziej rozpasana. Oferuje coraz więcej możliwości, a z każdą nową budzi się kolejne zboczenie. Tyle przynajmniej zrozumiał z nielicznych odpowiedzi, w których nie było wyzwisk i kpin. Postanowił działać.

4. Na drodze się nie leży

Po wielu miesiącach pracy Mateusz kupił tani samochód. Zaprosił do siebie Patryka, żeby się pochwalić, lecz ten go wyśmiał i powiedział: „Przecież nie masz prawa jazdy”.

Opel stał na parkingu, na osiedlu Mateusza. Patryk zapytał, kto nim kieruje, na co Mateusz odpowiedział, że on sam. Patryk przypomniał mu, że nie ma prawa jazdy, na co Mateusz odpowiedział: „Jak dobrze jedziesz, to nikt nie będzie cię pytał o prawko”. Patryk nie chciał się kłócić.

– A teraz zamknij oczy – powiedział Mateusz. – Najlepiej też odwróć się i zatkaj sobie uszy.

Patryk tak zrobił. Po dłuższej chwili Mateusz kazał mu się odwrócić i otworzyć oczy. Samochód nie miał kół.

– Ale jak to się stało? Przed chwilą miał koła – zdziwił się Patryk.

– W tym mieście dzieją się przeróżne rzeczy. – Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała Patryka, ale postanowił, że nie będzie drążył. – Ale patrz teraz! – Mateusz wskoczył do samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Mati, co ty robisz? Przecież on nie ma kół! Nigdzie nie pojedziesz!

– No właśnie o to chodzi! Patrz, jak daję na full pizdę!

Samochód wył i stał w miejscu.

– Przestań! Słyszysz?! Przestań! – wołał przerażony Patryk.

– Nie! Tak jest zajebiście!

Samochód wył coraz głośniej, wydobywało się z niego coraz więcej dymu.

Patryk czuł niewytłumaczalny strach. Postanowił szybko coś zrobić i położył się przed samochodem.

– Patryk! Zejdź!

– Nie zejdę, dopóki nie przestaniesz!

– Ale ja muszę! Proszę cię! Zejdź!

– Nie!

– Ale co będzie, jak naprawdę ruszę?! Wiesz, co się może wtedy stać?!

– Dobrze wiem!

Mateusz nie wytrzymał presji. Zgasił silnik. W tym momencie handel w pełni rozkwitł w sercu Patryka. Wymienili się na matki z Mateuszem.

5. Miejsce się rusza

Mateusz robił obiad ojcu i swojej nowej matce. Czuł się porażką. Ojciec miał do niego ogromne pretensje, najchętniej wyrzuciłby go z domu, ale syn był mu potrzebny. Ktoś przecież musiał gotować i zajmować się nową matką. Nowy rodzic to jak zmiana planszy. Grałeś w chińczyka? Musisz teraz nauczyć się grać w szachy. Ale w takich sytuacjach coś w człowieku rośnie. Okazało się, że przez całe życie Mateusz grał w złą grę. Los nigdy nie wyrzucił mu szósteczki. Jedni mają najlepsze rzuty, inni średnie, ale Mateusz miał najgorsze. Teraz los nie wpływał na jego grę, on sam trzymał pionki i wybierał im pola.

Okazało się, że Mati miał zmysł szachisty. Szybko dostosował się do nowej sytuacji, nauczył się świetnie gotować i prowadził z matką bardzo mądre dysputy (znaczy się – tylko on mówił sensowne rzeczy, ona bredziła). Rozkwitły w nim wartości, jakich jego serce nie znało: niepokój i sprzeciw.

Pewnego dnia podał na obiad kaszę bulgur, mieszankę warzyw, marynowaną ciecierzycę i gyros z sosem aioli. Ojciec po raz kolejny powiedział: „Smaczne, synek! Smaczne!”. Po spałaszowaniu posiłku ogłosił przy stole, że jego syn gotuje tak dobrze, że zmiana żony go cieszy, że aż się cieszy, że ma inną żonę, bo za poprzedniej nie było tak dobrych posiłków. Ojciec i syn się wzruszyli (matka nie bardzo wiedziała, o co chodzi, i w ciszy liczyła sobie zęby). Coś pękło w Mateuszu. Wstał i powiedział:

– Tato! Już nigdy nie będą nas gnoić! Nie będzie tak, że znowu ktoś każe nam grać na swoich zasadach! Od teraz mamy swoje zasady!

6. I chaos nie będzie rządzić nami

Pod blokiem Mateusza gromadziły się pierdoludki. Zszedł do nich z wypchanym plecakiem.

– Dobrze, że jesteście. Chodźcie ze mną, coś wam pokażę.

Poszły za nim bez słowa. Moc, która płynęła z Mateusza, wywabiała je z ciemnych zakątków miasta. Tutaj wszyscy się z nich śmieją i mówią o nich „przygłupy” albo „pierdoły”.

Zatrzymali się w lesie. Mateusz wyciągnął z plecaka dziesięć małych zestawów szachowych z plastiku. Rozdał je pierdoludkom i kazał im ustawić się w pary. Pięciu zostało bez plansz. Powiedział im, żeby wzięli plansze od dwóch par, które pierwsze skończą grać, a z pierdoludkiem bez pary zagra on sam. Ściągnął więc szachy na telefon.

Tymczasem Patryk nie musiał już przejmować się kondycją psychiczną i materialną swojej matki. Teraz mógł się skupić na osiąganiu swoich celów. Myślał, czy by od razu nie podjąć pracy w handlu, ale uznał, że stosownie będzie najpierw ukończyć studia. Papier z uczelni przyda mu się w karierze. Poza tym będzie mógł w tym czasie nawiązać przydatne znajomości i przyjemnie spędzić czas na studenckim chlaniu i odpierdalaniu głupot przeróżnych.

Jednocześnie bał się, że przytrafi mu się to samo, co rok temu. Nie chciałby znowu wymieniać się matkami. Teraz jego rodzice byli z niego dumni. Co prawda ojciec miał wątpliwości, czy zabranie komuś matki było moralne, ale nie narzekał, bo już nie musiał słuchać głupot i kupować kiszonych ogórków, których nie znosił.

Tego dnia Patryk otrzymał list z wynikami rekrutacji. Dostał się na upragnioną ekonomię i rodzicie pękali z dumy. Ale on się nie zatrzymywał. Umówił się na oglądanie mieszkań, które sobie wynotował. Pojedzie w sobotę i weźmie wolne na poniedziałek.

Mimo wszystko wciąż czuł niepokój. Zaczął myśleć, czy dałoby się dojść do źródła przemiany matki.

7. Przeciwieństwo wybuchów i pożarów

Mateusz wzrastał. Nie tylko nauczył pierdoludki gry w szachy, lecz także przekazał im wspaniały dar, wiarę w siebie. „Tak jak wy – jestem pierdziochem! Ale we mnie kwitnie gniew! Ten kwiat wznosi się ku niebu, by rozbłysnąć! W was też może, bo nosicie w sobie odpowiednie warunki!”, perorował. Pierdoludki lubiły jego towarzystwo. „Pamiętajcie o słowach z Biblii! Z psalmu chyba! «Pan rzekł do mnie: Ty jesteś moim synem»!”. Nie wyjaśnił, o co mu chodziło z tym cytatem, więc pierdoludki nic z tego nie zrozumiały.

Mimo wszystko zainspirowała je wiara Mateusza. Zaczęły robić coś, czego nie robiły od dawna – kopać. Od ponad stu lat ich życie opierało się na jedzeniu resztek i odpadków. Nie byłby to problem, gdyby pierdoludki nie budziły w ludziach bezsensownej agresji. Były bite, poniżane, zdane na łaskę człowieka. Poza miastem wykopały sieć tuneli, zmieniły tryb życia na nocny, zaczęły okradać sklepy i gospodarstwa wiejskie. Rozpoczęły nowe życie.

Mateusz już nie prowadził ich do lasu na szachy i przemówienia, ponieważ nie wiedział, gdzie zamieszkały. Czasem go odwiedzały. Grali wtedy w szachy i rozmawiali.

Mateusz był z siebie dumny. Zrozumiał swoją wartość.

8. Przemyślenia i dochodzenia takie przeróżne (jak dojść do celu)

Tak, źródło przemiany. Patryk skatalogował wszystkie znane mu źródła.

Pierwsze – miasto. Potem pierwsze rozmowy ze staruszką, którą stała się jego matka. Czy wcześniej wydarzyło się coś osobliwego? Poprzedniego dnia Mateusz sprzedał Złoty Mebel. Być może to jest trzecie źródło. Trzeba znaleźć właściciela Złotego Mebla (a być może to on byłby czwartym źródłem). Ale żeby go namierzyć, Patryk musiałby porozmawiać z Mateuszem. Mateusz nie był do tego skłonny.

Patryk stwierdził, że będzie musiał pójść z Mateuszem na układ, ale podczas ostatniego handlu wyczerpał niemal wszystkie możliwości porozumienia. Mateusz potrzebuje swojej poprzedniej matki (i nie wiadomo czego jeszcze). Zaoferowanie mu jej to jednak za dużo.

Pozostaje szantaż. Szantaż! Rzecz niegodna człowieka o czystym sercu, niegodna pierdoludka; godna chyba tylko jakiegoś ćwoka obsranego.

Ale Patryk nie miał z tym problemu.

9. Szczera potęga rodzi się w chaosie

Tymczasem Mateusz działał w swojej niszy. Latał z szachami po mieście jak poparzony. Dzieło musi znaleźć swój wyraz, nawet jeśli bierze się z milczenia. Ale Mati nie milczał – bez wstydu wypowiadał swój gniew. W nocy dwóch gości chciało go pobić i okraść. Powalił napastników swoim głosem, a za pomocą plansz szachowych zrobił im z dupy jesień średniowiecza. Obudzili się związani w lesie. „No, to teraz w waszym życiu zmienią się reguły gry”, powiedział Mateusz, po czym zmusił ich do grania w szachy. Po kilku godzinach załapali, o co chodzi. Już nie musieli nikogo bić, żeby zdobywać pieniądze – od teraz to pieniądze musiały się postarać, żeby znaleźć się w ich posiadaniu.

Patryk od dwóch dni nie może na niego trafić. Myślał, że spotka go w pracy, ale zamiast Mateusza zaczął tam przychodzić wielki biały skoczek. Patryk próbował się dowiedzieć czegoś na temat Matiego, ale drewniane konisko odpowiadało na jego pytania tekstami w stylu „umyj dupę lepiej, hehe”. Rzeczywistość stała się tak chaotyczna, że Patryk bał się wyjechać. Musiał najpierw znaleźć źródło, którego szukał. Bał się, że po powrocie doczeka się kolejnych, jeszcze bardziej znaczących, roszad  rzeczywistości.

Zrezygnowany postanowił wrócić do domu.

***

– Mati! Dawaj na regaty! – krzyknął Władimir. – Będę tam ja i moi przyjaciele!

Mateusz się zaśmiał i odpowiedział:

– Kto po wsi chodzi, sam sobie szkodzi! – Przybił ogłoszenie o turnieju szachowym do drewnianej skroni Wielkiego Władimira. – Dobra, malczik, a teraz pozasuwaj po mieścince.

Mateusz zszedł z drabiny i oddał ją Władimirowi.

Patryk usłyszał znajomy głos, niósł się od osiedla Sienkiewicza. Poszedł tam.

Zobaczył wielkiego drewnianego Władimira, jak powoli zasuwa w stronę miasta, a za nim Mateusz.

– Patryk?! – zawołał zdumiony szachista. – A co ty tu, kurwa, robisz!?

– Szukam cię od kilku dni. Czemu zamiast ciebie do pracy przychodzi figura szachowa?

– A po co mnie szukasz? – skrzywił się. – No, skoczek chciał popracować, to go wpuściłem za mnie, bo ja już nie potrzebuję pracować.

– To co ty robisz?

– Spełniam marzenia.

Cisza.

– A z czego się utrzymujesz?

– W tym mieście żyją przeróżne osobliwe istoty. Pomogłem im odzyskać utraconą godność, a teraz dostarczają mi jedzenie i pieniądze.

– Skąd je mają?

– Skądinąd.

Cisza.

– Mati! – zawołał Władimir. – Nie idziemy?

– Zasuwaj sam, Władziu. Później do ciebie dołączę.

– Dobra, dobra.

Władimir odszedł w swoją stronę.

– Tiaaa… – zaczął Patryk. – Kto to był?

– Wielki Drewniany Władimir, pomaga mi w organizacji turnieju szachowego.

Cisza.

– No dobra… Mateusz, słuchaj, jesteś mi potrzebny.

– Do czego? Chcesz się wymienić na ojców?

– Daj spokój. Chcę po prostu wiedzieć, czy wiesz cokolwiek o osobie, której sprzedałeś Złoty Mebel.

– Po co?

– Po prostu chcę wiedzieć.

– Ale po co?

Cisza.

Mateusz: I tak nie wiem kto to był.

Patryk: Tak, ale może pamiętasz jak wyglądał?

Mateusz: (cisza)

Patryk: Tak?

Mateusz: Powiem ci, jak zwyciężysz w turnieju szachowym.

10. Festyn imienia Marcinka (nie znam go)

Wieczorem tego samego dnia odbył
Się festyn. W centrum miasta, na
      Promenadzie, powstała platforma
      Ze wskaźnikami. Jeden wskazywał,
Gdzie odbywa się teatrzyk – tam
Pierdoludki odgrywały swoje
      Historie przemiłe, a piękne i
      Sprawiedliwe. Drugi wskaźnik
Pokazywał, gdzie można kupić piwko
I pajdy ze smalczykiem. Trzeci wskazywał
      Na jezioro. Było piękne tego dnia,
      Bardziej niż zazwyczaj. Pływały
Na nim wieńce z czosnku i suchy chleb.
Czwarty – największy – dawał znać,
      Gdzie odbywa się zabawa taneczna.
      „Nie przeszkadzać uczestnikom
Zabawy!”, głosił na nim napis. Społeczność
Miasta bawiła się suto. Osobliwe istoty
      Nie czuły już wstydu. Na koniec wieczoru
      Zapadnia w centrum została otwarta.

11. Festina lente

Ludzie zgodnie schodzili pod ziemię. W centrum znajdowała się wielka szachownica, a wokół niej były trybuny. Po jakimś kwadransie uczestnicy zabawy zajęli trybuny. Imprezę prowadziły dumne pierdoludki. Istoty, które nie śniły się filozofom, siedziały razem z ludźmi i jadły z nimi popcorn. Życie jednak potrafi być piękne. W centrum każdej trybuny stały wielkie misy popcornu i każdy mógł sobie nabierać, ile chciał. Wszyscy się do siebie uśmiechali, a pana Zielińskiego, starego wuefisty, którego Marcin zapamiętał z rasistowskich odzywek (były dość ostre i charakterystyczne), nie było. Za to pan od historii – nota bene dobry kolega Zielińskiego – świetnie się bawił, podawał grabę pierdoludkom i wciąż powtarzał, że w końcu w mieście nie jest nudno i że dzieje się coś fajnego, tak dla każdego. No, w końcu nie jest nudno, no po prostu, takich fajnych kolesi tu mamy i się w ogóle nie znamy, a tacy fajni oni są! Może szepnie słówko czy dwa panu Zielińskiemu, a ten odpowie mu coś rasistowskiego i dorzuci, że jest głupi, że oni coś knują, a ten powie, że nie, że to przecież spoko kolesie są, na co wuefista go wyśmieje i skończą dyskusję, żeby później opowiedzieć swoim żonom o całej sytuacji i następnego dnia przejść nad tym do porządku dziennego.

Wielki Drewniany Władimir i jego koledzy ze starej wierzbówki wnosili wielkie, styropianowe figury szachowe. Widownia gwarzyła. Gdzieniegdzie pierdoludki radośnie rzympoliły. Fajnie było, skocznie.

Kiedy wszystkie figury już były na miejscu, Wielki Drewniany Władimir powiedział, że teraz zacznie się turniej szachowy, ale nie trzeba na niego zwracać uwagi, jeśli się nie chce. Można spokojnie rozmawiać, nie ma spiny.

Bystry Kazik, spawacz z lokalnej fabryki okien, zauważył coś osobliwego w ustawieniu figur. Zwrócił na to uwagę swoim sąsiadom z trybuny i wywołał rwetes. W końcu – kiedy dwa pierdoludki ustawiały się do gry – ktoś krzyknął z widowni: „Nie no, jaja se robicie! To nie są szachy!”.

Picture 1

„Są! Ale chłopskie!”, odkrzyknął Mateusz.

Mateusz wyjaśnił publiczności zasady gry. Zapisało się trochę stworzeń ludzkich i nieludzkich. Oprócz kilku pierdoludków i Mateusza nikt nie ogarniał zasad. Nie było z tym problemu, ponieważ wszyscy uczyli się w trakcie. Masa zabawy z tym była.

Patryk był niezadowolony. Nigdy nie grał w szachy, a co dopiero w takie (ponieważ nie znał zasad standardowych szachów, nie wiedział, że te są łatwiejsze i zabawniejsze). Jego umysł skwierczał jak cebula obok ziemniaczków na patelni w kuchni samotnego mężczyzny. Patryk nigdy nie dałby ziemniaczków na patelnię – cebulę już tak, ale głównie do włoskich dań. Robił notatki, gdy Mateusz objaśniał. Czytał je uważnie, wizualizował sobie zasady. Analizował każdą partię dzisiejszego turnieju. Bardzo dokładnie. Był głodny. Przypomniało mu się, że zjadł tylko śniadanie. Chciał zrobić na kolację minipizzę. To absurdalne… Jak ma wygrać z Matim? On zna zasady, a Patryk nie. Dlaczego nie może po prostu powiedzieć czegoś o tym facecie od Złotego Mebla? Przecież Patryk ma jeszcze tyle na głowie – na przykład minipizzę.

Minipizza to fajna sprawa. Najwyżej – jak będzie wracał – wyda trochę kasy na tortille, takie małe. Nie będzie już czasu na robienie ciasta, a takie tortille sprawdzają się jako spody. A do tego będzie mniej kalorycznie, mniej węglowodanów. Można będzie pokroić cieniutko ziemniaki – ma w domu te do gotowania bez obierania, ojciec kupił w Żabce. Matka się piekliła, że takie są nijakie, bez smaku i w ogóle, ale Patrykowi wydawały się smaczniejsze i – co ważne – można zaoszczędzić czas na obieraniu. Pokroi je cieniutko i da na pi… O, wołają go.

Patryk stał przed planszą. Naprzeciw niego – po drugiej stronie – był Mateusz.

– Drodzy państwo i niepaństwo! – zawył Wielki Drewniany Władimir. – Oto finałowy pojedynek turnieju!

„Finałowy?”, pomyślał Patryk. Przecież z nikim się jeszcze nie mierzył. Myślał, że się douczy w trakcie gry, a tu takie coś.

– Nie musimy przedstawiać zawodników – ciągnął Władimir. – Jeśli ktoś ich nie zna, to nie ma problemu. Zawodnicy! Grajcie!

Ja też pierwszy raz gram w szachy chłopskie.
Deklu! Teraz w tych szachach wygrywa ten, kto zbije wszystkie pionki!
Nie możesz zmieniać reguł!
Reguł??? To dzięki regułom przehandlowałeś się ze mną matkami!
Graj bez podziału na tury!

Po przegranym pojedynku Patryk zamarł. Pęd w jego sercu spowolnił. Dlaczego jego życie miałoby tkwić w niepewności?

Na trybunach gwar. Ludzie rozmawiają, pierdoludki rzympolą. Wielki Drewniany Władimir i jego koledzy ze starej wierzbówki pokazują sobie niepojęte znaki. Czy przez tą głupią idyllę Patryk musi żyć w niepewności?

– Mateuszu Ciesielczyku… – zaczął Patryk – ty mnie nienawidzisz.

– Niby dlaczego? Po prostu przegrałeś.

Mateusz rzucił galasem Patryka w stronę Władimira. Władimir nie złapał i listonosz Ryszard dostał w łeb. Zaczął wrzeszczeć. Mateusz podbiegł do niego załagodzić sytuację.

Czy to wszystko to jakieś żarty? Czy to wszystko, co się dzieje, wywołała ta sama siła, która odebrała mu matkę? Zwiesił głowę zrezygnowany. Z trybun usłyszał znajomy głos. Tak jakby… jego? Zwrócił się w tę stronę. Zobaczył tak jakby siebie, ale starszego o jakieś piętnaście lat. W jednej dłoni trzymał wielką pajdę chleba ze smalcem, zagryzał ją kiszeniaczkiem i kiwał głową w rytm rzympolenia. Nasz przegrany nie miał już nic do stracenia i poszedł w jego stronę. Najwyżej się zbłaźni głupim pytaniem, miał to gdzieś.

12. Nieprawidłowe ustawienie pralki lub niedokręcanie przeciwnakrętek może doprowadzić do powstania drgań i wzmożonego hałasu podczas pracy (przestroga, ale i szansa)

Okazało się, że to naprawdę jest Patryk, ale z przyszłości. Nosił skórzane czarne pantofle, spodnie w kancik, koszulę (do spodni ją wkładał, paseczek elegancki było widać). Wszystko eleganckie, drogie,    marek nie poda się tu żadnych. W jego sercu bił handel, to było widać; aż nim telepało od tego handlu.

Starszy Patryk wyjaśnił młodszemu, że zjawił się z nakazu dyrektora firmy w ramach szkolenia retroaktywnego, firma zasponsorowała mu podróż w czasie i dała dokładne wytyczne – co, gdzie i jak. To spotkanie również znajdowało się w wytycznych.

Zamienienie matki było możliwe poprzez zbudowanie w lesie dość szczególnej konstrukcji. Otóż jeśli dobrze się zna kierunki pewnych przepływów (a na terenie tego miasta i okolicach są dość gęste i intensywne), to poprzez ich kalibrację można osiągać zamierzone (i niezamierzone) efekty.

Starszy zaprowadził młodszego do tego miejsca. Stała tam dość absurdalna konstrukcja.

Składały się na nią złom, osobliwe obiekty i Złoty Mebel.

Właśnie taka konstrukcja materii zmieniła życie Patryka. Absurdalny badziew, bezsensowna struktura  umieszczona w odpowiednim miejscu kompletnie rozsadziła poczucie – albo „pozór” – stabilności w życiu dziewiętnastolatka. Jacyś dziwni dyspozytorzy postanowili zmanipulować kierunkiem, wiązką, polaryzacją, itd., itd., przepływów, i to nie tylko w innym miejscu, ale i w innym czasie, a to po to, żeby ich parobas mógł być bardziej wydajny. Ale to nie Patryk wyciągnął takie wnioski, tylko ktoś, kto dowiedział się o wszystkim od pierdoludków (a one umieją podsłuchiwać). Parobas z przyszłości zwyczajnie wywalił jakiś grat z konstrukcji, poruszył jakimś wihajstrem i bach!, na miejscu pomateuszowej matki Patryka miała być jego własna. Rzeczywiście, usłyszał jej głos w słuchawce, gdy wybrał jej numer. U Mateusza zaś nic się pod tym względem nie zmieniło.

13. Exodus pierdolców

– Panowie, nie wiem, jak to robimy, ale robimy to dobrze! – Mateusz powiedział głośno do swoich kolegów, w trakcie wspólnego sprzątania po Festynie. – I będziemy to robić dalej!



Filip Matwiejczuk (ur. 1996) – autor tomu wierszy Różaglon, za który otrzymał trzecią nagrodę w Kutnie i wyróżnienie Iłłakowiczówny. Wyróżniony w Konkursie im. Tymoteusza Karpowicza na recenzję literacką. Mieszka w Krakowie i w Mrągowie.

Marta Tomiak (ur. 1990) – absolwentka grafiki projektowej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Ilustruje, robi ziny, właśnie pracuje nad pierwszym komiksem. Wielka fanka powielaczy RISO.