Na Jeziorze Melville’a łowiłem ryby.
Po powrocie nigdzie nie mogłem znaleźć
haczyka.
Na nic szeryf, ogary i jasnowidze.
W trzewiach dobrego i złego jest wielka
prasowalnia.
Na rubieżach obrzeży – bandy rebeliantów
tulą owoc grzesznej zaszłości.
(Kriegsminister gibt’s nicht mehr)
Prowadziliśmy gry także z tobą,
Kindlein, w ostatnim baraku, w śniegu, w wysychaniu.
Prowadziliśmy ćmy na pasku przez niebieskie pastwiska,
oskrzydleni; latarki, osłaniane ekrany, wyciszone
myliły się kości – ciągną z dołu dziwne miałczenia; górą −
debesmanna, debesmanna.
zgubić wodę na wygwiezdnej. Chęć,
żeby szybko oddać. Odwinąć się
cała.
Trzymam się jednak; prędzej
wyrwą mi ramiona, niż poddam zaułki,
szczerbę, papilarną ranę, procesy w ranie,
trzeszczenie w niej, przeczuwaną słodycz –
Zawczasu
Rozbiera mnie noc do kości
Zawczasu
rozbiera noc dzień do kości
Zawczasu
Rozbiera mnie dzień.
Ciało jest słowo. – Powtórz.
Powtórz ciało. Powtórz powtarzanie.
Ślady poszły z hukiem.
Powtórz huk.
Jak już obrobię peryferie, gorączkowo
wyskubując delty zacierając klify,
boję się w górę rzeki. [glacjał
mówi mi skończ tutaj, nie obnaż].