po drodze czuć rozpalone deski rozdzielcze
topiony plastik z subaru
stać na przejściu
trzymać się kobiecej ręki
i obserwować jak na poziomie wzroku
z ortodoksyjnych dzielnic wypływają
czarne spódnice
czuć jak od chamsinowego piasku
przypalają się podeszwy
kiedy w szkole biją na alarm bombowy
znaleźć w całym kraju siostrę
zanim pochylą się plażowe parasole
jakby wylewały się wazony
wyludniają się
wieżowce
zanim podczas dziecięcych
imprez urodzinowych
dziewiętnastoletni Palestyńczycy zdążą zagrać
céline dion
dla jubilata
na koszulkach piłkarskich
przerzuconych przez drut kolczasty
auta które jeżdżą najszybciej
nazywamy formułą
mam w kieszeni ułomek kwiatu
gdyby wiedzieli o tym przedstawiciele
władzy wykonawczej państwa
zatrzymaliby mnie
w sąsiednim kraju zakazano ludziom opowiadać dzieciom
o miłości
a w telewizji pokazano im jak małe grupy etniczne
tracą wszystko
izraelczycy w parku dyskutują o przeciwległym murze
zgadzają się
jest straszny pobazgrany i zbędny
stoję i patrzę
wszystko wokół mnie interesuje
ale nie na długo
moja uwaga to motyl
w samym środku płonącej puszczy
w nocy śniło mi się że jestem hotelem
moimi ostatnimi klientami byli wymęczeni ludzie
byłem ostatnim miejscem na planecie
gdzie śnili astronauci
moimi klientami byli ostatni ludzie
na planecie
ich wnuki są teraz w głębi gwiezdnej nocy
paprocie z trzeciorzędu przewalcowały moje sufity
i piętra
dzika herbata puszcza pąki w moich wejściach i oknach
obwody elektryczne wyssał mech
a plastik moich urządzeń
bieleje jak kwiat lotosu
w moim sercu harowała żona hotelarza
zapisywała wszystkie te rodziny z dziećmi
mężczyzn i kobiety z całego świata
na mojej recepcji świeciło się w nocy
jeszcze parę dni po odlocie ostatniej łodzi
z żoną hotelarza
a w jednej z moich wanien utopiła się
wytatuowana na całym ciele podróżniczka
w pokoju 216 student śnił o motylach teraz tu mieszkam
piętro niżej kotowate boją się mchu
co w tym jest
na moim dachu orangutany ocierają się o litery
w słowie hotel
najbardziej lubią e jak wychodzące słońce
i 1 jak odlatująca rakieta
na moim dachu panuje ogromne trzęsawisko
i ogromna radość – ogromne naczelne
depczą rozmoczone belki a moje ściany
skrzą się trzęsą
mech czasami zaiskrzy przebiegnie po nim złoty grom
potem tańczy czajnik rzuca się rozwalony
w oparach więdną niskie pąki roślin
hotel jest zawsze otwarty dla gości
w nocy śnił mi się kraj któremu warto
parzyć herbatę
pewnego dnia niespodziewanie zniknęło słońce
w niepewnym mroku chwiejnych kajut mieszkań
ich mieszkańcy zaczęli karcić zapałki
umieli kochać bliźniego
ale zniknęło słońce a oni nie zdołali skarcić żarówek
więc rozsypali cukier by zrozumieć gramatykę
elektryczyzny
a potem w mroku wzywali w tym języku słońce
przy pierwszej głosce poparzyli sobie języki
przy drugiej pluli iskrami
a przy ostatniej przypomnieli sobie oczy wilka
w których po raz pierwszy odbił się ogień
w rękach najlepszego przyjaciela
wybaczyli więc słońcu
i po cichu kochali bliźniego
bo wiedzieli
że elektryczyzna nie zna
słowa kocham