Luty. Zima, Michigan
(Stany Zjednoczone)
mishigamaa, wielka woda

Lipiec. Monsun, Tiruchirapalli
(Indie)
தி௫ச்சிராப்பள்ளி,

trzygłowe
święte, skalne miasto

Szary gabinet. Panele podłogowe imitują dąb.

Kucam zwrócona na zachód, twarzą w stronę jeziora Michigan.

Jezioro jest mokrym archipelagiem sięgającym w głąb lądu, błagalnie wyciągniętym ramieniem. Jezioro jest wyłożone czerwonym, nakrapianym futrem i wyładowane ziarnem, wymienionym na zwierzęcą skórę, kupioną za czajnik, przehandlowany za broń, moręgowatą od krwi. Nabrzeże jak klin wciśnięty w ląd – skała tak wielka, że przygwoździłaby mastodonta ranionego oszczepem.

Wokół mnie tworzy się nieobecność, opróżnia pokój.

Kucam zwrócona w stronę Jeziora Michigan, poruszam dłońmi, żeby zaczerpnąć wody i obmyć twarz. Kucam zwrócona w stronę wody moręgowatej od krwi i upodabniam się do  kamienia milowego, który widywałam w dzieciństwie – był grubo ciosany, zakrzywiony u góry, ostry, osadzony w czerwonym laterycie lub kruczoczarnej glebie napływowej z delty Kaweri.

Ciało tworzy przestrzeń i nalega na swoje znaczenie, jak klin.

Uginam kolana, żeby dotknąć podłogi, aż golenie zaczynają drętwieć, a tyłek ociera się o stylizowane, orientalne hiacynty na dywanie (100% akryl). Daję hiacyntowi cień swoich ud i ofiarowuję mu wilgoć czegoś, co się otwiera. Wstaję i odwracam ciało. Piżmo unosi się ze mną, a ja z nim. Wspomnienie nocy.

Kucam zwrócona na południowy wschód, twarzą do delty Kaweri, strumienia rozlewającego się dziewięć tysięcy mil stąd. Delta jest łożyskiem, macierzystą żyłą, która dudni mi w uszach, ciągnie mnie za sobą do Zatoki Bengalskiej. Podnoszę ręce nad głowę, chowam podbródek, pochylam czoło ku sercu. Nasłuchuję pomruku komory, gwizdu zaczerwienionego czajnika.

Oddycham coraz głębiej. Pracuję na ten oddech. Moja twarz mrowi, drętwieje, kamienieje. Krew stąd odpływa. Odpływa stąd i uchodzi gdzie indziej. Samochodami i samolotami, łodziami i pociągami.

Według Arthaśastry (370–250 p.n.e.) „atomem (paramánavah) jest każda cząsteczka wyrzucona spod koła pędzącego rydwanu”. Nie byłoby materii bez podróży i nacisku, jakie ciało w ruchu wywiera na Ziemię.

Wstaję i zwracam się w drugą stronę.


Kamień milowy wyznacza odległość od danego miejsca.

\\

Kamień to materia. Kiedyś został ściągnięty z góry lub kamieniołomu, wydobyty, dźwignięty i przeniesiony, żeby oznaczyć przemieszczenie jakiegoś ciała z punktu A do punktu B. To symbol ruchu wyjęty ze starożytnego kontekstu.

\\

Współczesne kamienie milowe to betonowe płyty, jak fałszywe nagrobki z liczbami zamiast imion – 50, 60, 70. A we wsiach i miasteczkach, gdzie nie ma kamieni, z ogromnych drzew zdziera się korę i oznacza się je białą farbą – 50, 60, 70.

\\

„Kamień milowy” w przenośni nie ma nic wspólnego z odległością. Określa upływ czasu i rozwój czegoś cielesnego, co wyrasta jako odrębne ciało: moment, gdy niektórym niemowlętom udaje się odwrócić na brzuch, moment, gdy niektórym niemowlętom udaje się wstać, zaciskając palce na drążku, moment, gdy niektórym dzieciom udaje się przejść kilka kroków w tył bez przewracania się. Gong, który rozbrzmiewa w domach, głośna i nagląca oznaka ruchu, zmiany i unormowania niektórych ciał, dla innych ciał oznacza niepoznawalność. Cienie kamieni milowych nieodwracalnie skryły drogę powrotną.

\\

Kamień milowy zakłada ruch naprzód, zakłada długie podróże, zakłada wolę zwierzęcia, które będzie cię niosło, zakłada maszynę, która zjada paliwo wyciśnięte ze skały i starożytnego murszu.

\\

Mijając kamienie milowe, pasażer patrzy przed siebie, tak jak woźnica tych zwierząt i maszyn. Pasażer to agōnistḗs, który rusza prosto do celu. Na kierunek ruchu nie wpływa ani pamięć, ani to, co zostaje w tyle.

A teraz pomyśl o wozie ciągniętym przez woły, na którym pasażer siedzi tyłem do kierunku jazdy, plecami do woźnicy. Antagōnistḗs: widzi przemierzony odcinek drogi, krajobraz odkleja się od twarzy i zostaje w tyle, a ramiona drżą w rytm tętentu kopyt i chwiejącego się byczego karku.

\\

Na starożytnym, niepodzielonym subkontynencie indyjskim, słupy milowe wyznaczały odcinki drogi liczące mniej więcej 4000 jardów – jeden na każdy kos [कोस], jeden czerwony, falliczny obelisk wycelowany w niebo, zrobiony z cegły i pobielony wapnem.

\\

Kos to jednostka, której nie znają ciała poruszające się w zachodniej przestrzeni, mierzonej i ważonej systemem metrycznym. Ten składa się z zaokrąglonych krawędzi i hardych zer; daje pewność, która wynika z dzielenia wszystkiego na równe części.

100 / 10 = 10.

Jeden kos = długość dwóch tysięcy strzeleckich łuków [धनुष], dwudziestu tysięcy ludzkich dłoni [हाथ], dziesięciu tysięcy ludzkich przedramion, czterdziestu tysięcy ludzkich pięści z uniesionymi kciukami [धनुर्मुष्टि].

Kos mierzy odległość ciałem, które trzyma łuk, naciąga cięciwę i wyczuwa odpowiedni moment, by ją puścić.

Odległość mierzy się ciałem i jego odpowiednikiem: bronią dystansową, która tworzy napięcie między zamiarem a celem, napięcie między zbliżaniem się do czegoś a widzeniem tego, co w oddali.

Jak mierzymy napięcie i przemieszczenie ciała we wspomnieniach z podróży, przesiedlenia, stanu bezwzględnej ruchomości? Jaka siła może unieść dziewczynkę i przerzucić ją przez cały świat?

Mój ojciec chętnie powtarza: jak daleko zaszliśmy. Moja matka chętnie powtarza: ile to już minęło. Chcę ciała, które odpowie na oba te pytania, z pełną świadomością, że to nie pytania, tylko, lecz zdania oznajmujące o przybyciu dokądś, osobno i razem.

\\

Migrujące ciała powinny tworzyć żywe kamienie milowe, by oznaczyć kolejny dzień swojej tułaczki, w którym uniknęły śmierci w ogniu inicjacji, wymuszonego zapominania, groźby jednojęzyczności.

Migrujące ciała powinny tworzyć żywe kamienie milowe – wewnętrznych świadków – bo kawał życia to nieokreślony choć własny sposób przetrwania wstydu, że w ogóle jesteśmy, przeszliśmy na drugą stronę, przetłumaczyliśmy.

Znak w ciele, który przypomina o wyobcowaniu i związanej z nim pracy.

Znak w ciele, który przypomina, że było się wędrowną-spóźnioną-opóźnioną-nieproszoną-oszustką-nielegalną-niebezpieczną obcą-intruzką-terrorystką-z cudownymi oczami-nie wiadomo skąd-imigrantką prosto z łodzi-z ładnymi włosami-wielki atut-panną nigdy nie obrażalską-talentem na skalę międzynarodową-wybacz, że tak kaleczę twoje imię-kulą u nogi podatnika-potworem na zasiłku-handlarą wiz-obywatelką prawem ziemi-migrantką-krewną.

Znak w ciele, który przypomina, że było się osobą z papieru, z papierami lub bez. Żywy kamień milowy, żeby pamiętać pracę życia, któremu odmawiano znaczenia.

Znak w ciele, żeby upamiętnić dzień, w którym wsparłaś się na kimś, kto przypominał ci niegdyś bliską osobę. Obcy, który jest jak rodzina. Krewny.

Prowadzę rejestr tych kamieni milowych – „ja” przystrojonych do mierzenia odległości. Oznaczam. To cielesne rocznice dni, kiedy nie umarłam, dni, kiedy wyrywałam z ziemi zatkniętą w niej flagę i znów ją zakopywałam, dni, w których zgadzałam się na bycie krewną dla kogoś innego, dni, kiedy ja sama, przez krótką, niezwykłą, parszywą chwilę, pamiętam kim jestem, dni, kiedy byłam poruszona przez obcych, którzy mnie poruszyli – wplątani w tę drogę ze wszystkich sił, poruszamy się we wspólnym wnętrzu wyrysowanym ciasno w poprzek mapy.


KAMIEŃ MILOWY 1
            (ROZMAWIAMY O TWOJEJ CÓRCE)

twój Uber czeka
jedziemy
cisi, zaciekawieni
jakieś my
tworzy
linię brzegową
żłobi siedzenia
            jego córka – mówi
            powinna wyjść za mąż, ale jego córka – mówi
            chce studiować
            tak – mówię
            ma rację tak samo, jak ja miałam
            a mój ojciec? –co robi,
            czy mieszka ze mną?
            nie – mówię
            chciałabym, ale on
            musi pracować – tak to już jest z dziewczynkami – mówi
            i z nami ojcami – z nami też, jest tylko tak

ruch uliczny drży bursztynową zmarszczką 
na jego brwi. jego usta
rozchylają się, wiosło
chwyta wodę, jednym ruchem
przeszywa ciszę
                             — z nami też, z nami też
                                              — z nami też, z nami też
                                                               — z nami też, z nami też

to, co chce powiedzieć
a nie może
to, że moje oczy
są w kolorze
cienia, ciemny
owal pozostawiony na ziemi
przez drzewo figowe
w jego rodzinnym mieście
widzianym w lusterku wstecznym
w którym widzę: nas
wjeżdżamy do East Village
przy drzewie ajlantu
wyrastającym z muru
jego korzenie
jak delta rozlewająca się
po czerwonej cegle

KAMIEŃ MILOWY 2
                        (ŻARTUJEMY O POGODZIE,
                        JEJ TRWAŁOŚCI)

457 S Mariposa Ave
Los Angeles, CA

twój Uber czeka
jak się dziś czujesz?
skąd jesteś?
skąd są twoi rodzice?
od ilu lat tu mieszkasz?
podoba ci się tutaj?
znosisz te zimy?
w pracy dobrze cię traktują?
często wracasz do siebie?
czy twoja rodzina też tu jest?
kiedy przyjadą?
czy twojej żonie podobają się tutejsze filmy?
kiedy dostanie zieloną kartę?
czy twoi rodzice są zdrowi?
jak często ich widujesz?
podoba im się tam, bez ciebie?
skąd pochodzi twój gospodarz?
loty podrożały?
kiedy przyjdą deszcze w tym roku?
czy będziesz mogła głosować w wyborach?
kiedy przyjadą deweloperzy od tamy?
kiedy ślub twojej siostry?
będziesz mogła pojechać na ślub?
kiedy zobaczysz swoje dzieci?
jak ma na imię twoja córka?
jak często musisz wysyłać pieniądze do domu?
kiedy sprzedali bawoły?
jak często możesz wysyłać pompy insulinowe?
czy cebula znowu podrożała?
kiedy zmarł twój ojciec?
kiedy sprzedadzą farmę?
jak szybko wyschną studnie?
od kiedy twoja matka ma problemy ze snem?

Kieruj się na północ do S Maripose Ave w stronę W 4th St
0,2 mili

Skręć w lewo w W 3rd St
0,6 mili

Skręć w prawo w S Western Ave
0,3 mili

Skręć w lewo w W 1st St
0.3 mili

Skręć w lewo w N Wilton Pl
0.7 mili

Skręć w lewo w Melrose Ave 1st St
0,1 mili

Skręć w prawo w N Van Ness Ave
0,1 mili
Miejsce docelowe znajduje się po prawej stronie

KAMIEŃ MILOWY 3
(CZUJEMY SIĘ SWOBODNIE W NASZEJ CISZY)

twój Uber czeka
widzę twoją twarz i imię
takie jak moje i moje nazwisko.
Święte, przybrzeżne, katolickie.
Znam te nasze fałszywe aureole, zamknięte krągłości
partnerstwo na kształt czarnorynkowej
trójcy – Malabar, Coromandel, Konkan
– bo jesteśmy nami, nami nawet kiedy zadłużamy
się u męczenników Marsylii, Damaszku, Turynu.
Zadłużyliśmy się u brzegów,
przy których kąpiemy nasze dzieci, gdzie zakaz wstępu
to pojęcie nieznane.

Rozpoznajemy się w hagiografiach
publikowanych własnym sumptem,
marginaliach na wizach i formularzach FAFSA
– w dokumentacji złożonej na ołtarzach, pachnącej
kokosem i olibanum, sylaby pokryte sadzą
upierzają mury katedr, każda litera, naoliwiona znajomą
krzemienną zielenią makreli, apostolska i spadająca z trzepotem
wytarta brzegiem lungi, popruty tartan rozsiany
na herbacianych tarasach szczebioczących zielenią
tak mokrą, że zalewa moje kolana rzeką, tak mokrą, że migruje w moim gardle
śpiewanymi psalmami i arakiem palmowym pitym
przy blasku złotych nici okalających kostki w szlamie.
To jedyne orbity, jakich kiedykolwiek potrzebowaliśmy – അല്ലേ?
pelagialne jak my sami, my my, nadal wyrywamy się
z naszych skór wyłożonych na lodzie, wyrywamy do każdego wybrzeża, które nas przyjmie,
każdego wybrzeża z ometkowaną płetwą, w Dockersach w kant, uzbrojeni po skrzela
w dyplom MBA, oprawiony i powieszony przez twoją amamma
w dobudówce werandy pozieleniałej od mchu i zawsze wilgotnej
od wody rozbryzgiwanej przez monsuny. A dzisiaj, kiedy sterujemy
spaloną smołą po Hudson
moje smukłe pytanie płynie w górę rzeki
by spotkać twoją ciszę – jak długo, chetaa,
byliśmy tu
zanim przyjechaliśmy?

OSTATNI KAMIEŃ MILOWY
(WYGLĄDAMY NA ZEWNĄTRZ I KIERUJEMY WZROK KU GÓRZE
Z DALEKA OD DROGI)

twój cel czeka
ledwo potrafię utrzymać
nasze tajemnice, pluszowe
obicie w ciemności
tego ruchu między nami –
niewinny
dotyk
niesiony podwoziem
ze stali


Notatki i cytowane obiekty
  1. Tekst opiera się na traktacie „Arthaśastra” (II i III wiek p.n.e.) o ekonomii, sztuce rządzenia państwem, etyce i prawie cywilnym, którego autorstwo przypisuje się Chanakji (Ćanakji Kautilji). [Fragment „Arthaśastry” wykorzystany w tekście został przetłumaczony pośrednio z wersji anglojęzycznej cytowanej przez autorkę – M.M.]
Kamienie milowe 1-4
  1. Odniesienie do drzewa ajlantu powstało dzięki listom opublikowanym w „The Horticulturist & Journal of Rural Art & Rural Taste” (1852), w których opisano nacjonalistyczne poparcie białych dla usuwania z miast o wysokim zróżnicowaniu demograficznym określonych gatunków roślin i drzew, które stały się szczególnymi symbolami lęków związanych z imigracją: „Przyznajemy otwarcie, że nasz sprzeciw wobec [drzewa ajlantu – D.V.], tego hołubionego Chińczyka czy Tatarzyna, który tak fałszywie z nami pogrywał, jest głównie sprzeciwem patriotycznym. Rzecz w tym, że odciągnęło ono naszą uwagę od własnych, szlachetniejszych, rdzennie amerykańskich drzew, by zmarnować ją na ten mizerny mysi ogonek Hindusa”. „New York Times” opisał je jako „brudnego i bezużytecznego obcokrajowca”, porównując do prawicowej, natywistycznej i anty-imigracyjnej partii Nic Niewiedzących. Drzewo przetrwało wiele cykli życia jako symbol – egzotyczny znak awansu klasowego na początku XIX wieku, groźby inwazji imigrantów w drugiej połowie XIX wieku, metafora wytrzymałości i wydobywania się z miejskiej biedy w połowie wieku XX. Rozmyślając o swoich czasach i spacerach na Placu Waszyngtona w dzieciństwie, Henry James tak przywołał charakterystyczny aromat ajlantu: „stąd wyruszałeś na pierwsze spacery poza domem i drepcząc nierównym krokiem w ślad za niańką, wdychałeś woń ajlantów; tworzyły one naonczas główną osłonę skweru roztaczając aromaty, których nie potrafiłeś jeszcze rozróżnić tak dalece, żeby ich nie lubić, jak na to zasługują” [Fragment powieści Henry’ego Jamesa Dom na Placu Waszyngtona w przekładzie Marii Sroczyńskiej-Miklaszewskiej, Świat Książki, 2009. – M.M.] W powieści Jamesa związek z drzewem staje się ambiwalentny – opresyjny i wyzwalający, demoralizujący i czysty – przypominając te szczególne zapachowe określenia, które opisują enklawy imigrantów (w szczególności pochodzenia żydowskiego i z Azji Wschodniej) w literaturze i dokumentach z XIX i XX wieku.

    Wiersz powstał dzięki książce Erica L. Goldsteina The Price of Whiteness: Jews, Race, and American Identity (Princeton 2008) oraz pracy Catherine McNeur The Tree That Still Grows in Brooklyn, And Almost Everywhere Else (The Gotham Center for New York History, 2018.
  1. Wiersze stanowią dokumentację moich przejazdów taksówkami i Uberami na spotkania poetyckie lub zajęcia ze studentami na Manhattanie, w Los Angeles, East Lansing i Singapurze. Wszyscy kierowcy byli imigrantami z Azji Południowej – Pakistanu, Kerali, Bangladeszu i Pendżabu.
  2. „അല്ലേ?” w języku malajalam oznacza dosłownie „Czyż nie?”.
  3. „amamma” w języku malajalam i tamilskim znaczy dosłownie „babcia”.
  4. „chetaa” w języku malajalam znaczy dosłownie, „brat”, a potocznie „ziom” lub „przyjaciel”.


Divya Victor – tamilsko-amerykańska poetka, profesorka na Wydziale Języka Angielskiego Michigan State University. Wydała książki KITHScheingleichheit: Drei EssaysNATURAL SUBJECTSUNSUB oraz THINGS TO DO WITH YOUR MOUTH. Za książkę CURB otrzymała PEN America Open Book Award oraz Kinglsey Tufts Poetry Award. Publikowała między innymi w „BOMB”, „New Museum’s The Animated Reader”, „Crux: Journal of Conceptual Writing”, „The Best American Experimental Writing”, „POETRY” i „boundary2”. Tłumaczona na francuski, niemiecki, hiszpański i czeski. Jej twórczość była prezentowana w Museum of Contemporary Art w Los Angeles, The National Gallery w Singapurze, Los Angeles Contemporary Exhibition oraz Museum of Modern Art. Prezentowane fragmenty pochodzą z książki CURB poświęconej wykluczeniu diaspory południowoazjatyckiej w USA po atakach na World Trade Center w 2001 roku.

Małgorzata Myk literaturoznawczyni, wykłada literaturę amerykańską w Zakładzie Literatury i Kultury Północnoamerykańskiej na Uniwersytecie Łódzkim. Autorka monografii o Leslie Scalapino, Upping the Ante of the Real: Speculative Poetics of Leslie Scalapino (2019). Współredaktorka tomu Theory That Matters: What Practice After Theory (2013) i numeru specjalnego pisma „Polish Journal for American Studies” pt. „Technical Innovation in North American Poetry – Form, Aesthetics, Politics” (2017). Współpracowała z National Poetry Foundation na Uniwersytecie Maine w Orono, USA. Stypendystka Fundacji im. Tadeusza Kościuszki (University of California, San Diego). Współredaktorka Naczelna i Redaktorka Merytoryczna czasopisma naukowego „Text Matters: A Journal of Literature, Theory and Culture”. Mieszka w Warszawie.