.
Przed rozpoczęciem należy rozdać karty główne, zawierające początki zdań oraz rozmaite pytania. Zadaniem uczestniczek jest takie dopełnienie ich pozostałymi elementami talii – często zwulgaryzowanymi odpowiedziami – by posiadane przez nie zestawy stanowiły zbiory wypowiedzi skierowanych, w ocenie grających, jak najmocniej przeciwko ludzkości. W trakcie każdej z rund uczestniczki decydują, które z wyłożonych przez nie kart-dopełnień, w połączeniu z kartą-matką, najmocniej godzą w gatunek ludzki.

Godzenie w nasz gatunek (w grze dostępne są najróżniejsze opcje – od społecznych po ekologiczne) wydaje się nieco dziwaczne, jeśli w ocenie przyjmiemy perspektywę ewolucyjną. Instynkt przetrwania podpowiada, by tak nie ryzykować, a jeśli już, to rzadko i raczej jedynie w obronie potomstwa, które, tak czy siak, w założeniu, ma ten gatunek przedłużyć, o ile zdąży, bo najprawdopodobniej wpisaliśmy się już do czerwonej księgi zagrożonych (odsyłam do artykułów nt. prognozowanej gwałtowności zmian pogodowych, rozprzestrzeniania się chorób, wyjaławiania gleb, nie-niedoborowych przyczyn światowego głodu). Ryzykować bezpiecznie można jedynie w czasie gry, ryzykować tak sobie, na niby. Wtedy może być śmiesznie i da się zdobyć punkty u współuczestniczek.

Gorzej jest, jeśli akurat nie masz kart i wychodzą ci smutne, niezabawne frazy, które chciałyby być przeciwko ludzkości, a nie są, albo po prostu nie masz pomysłu i wykładasz to, co akurat leży przed tobą – za nic w świecie nie pasuje, ale głupio stracić rundę. Podobne ryzyko dotyka każdą, nawet zawodową, graczkę. Rozpoczynasz grę – ryzykujesz.

Wiersze przeciwko ludzkości to, jak wspomina autorka, tytuł „bez patosu, bez mądrości, bez pięknych słów”1, który ma nawiązywać do opisanej wyżej gry („grałam wielokrotnie, jest przecudowna”2 mówi o niej Kamila Janiak) oraz kontynuować – obecną we wcześniej wydanych książkach nominowanych do Silesiusa oraz imienia Szymborskiej – prezentację anty-ludzkiej postawy postaci, która w tych tekstach mieszka (poziom, warszawa, śmierdzący człowiekiem). Czy Wiersze (…) to zapis rund przeciwko ludzkości z nagrodą na końcu, czy wydrukowane, jeszcze ciepłe plansze – gra przed dopasowaniem, gra sauté– wystarczy wyciąć karty, śmiesznie dopasować i bęc, dopiero wtedy można coś wygrać? Nie mam pewności. Mam za to trudność w opowiedzeniu się po którejś ze stron. Część wierszy składa się z tak luźno powiązanych ze sobą fraz, że powiązanie to można by uznać za niemal przypadkowe – „miałam takie karty, nie chciałam stracić rundy”. Już w Zebrało się śliny3, w której wspomniana została wczesna twórczość Janiak, Jakub Skurtys stwierdził: „sam również nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie zawsze wiadomo, o co chodzi w tych tekstach, że nie uspójniają się wnioski, że czasem całość budowana jest wyłącznie na bliskości obrazów, na jakimś konkretnym motywie, a ta wyobraźniowa baza stanowi podstawę dla rozpisywanie przeżyć podmiotu. Ale te «puste przebiegi» (…) stanowią o istocie poezji, rozumianej jako naddatek lub niedobór sensu”. Jak czytać książkę, której struktura semantyczna, a tak dzieje się w przypadku najnowszego tomu Janiak, faluje? Falowanie naddatków i niedoborów – tak to widzę: wiersze quasi-przypadkowe versus wiersze, które wygrałyby rundę w grze przeciwko ludzkości (spojrzyjmy na sny o czułości, white-collar workers revenge czy architektkę). Siły stron nie są istotnie różne, równoważą się, zerują efekt.

Zadaję sobie pytanie: jak wyglądałaby ta książka, gdyby składała się jedynie z rozmaitych serii krótkich wierszy (niech brzmi śpiewnie) pełnych po brzegi „pustych przebiegów” i czy wtedy również zdobyłaby taki rozgłos, jaki obecnie ma? Albo – czy kilka dobrych wierszy niewpisujących się swoją nie-lapidarnością w skrótowy, à la karciany koncept książki, może aż tak wpłynąć na jej odbiór? Czy może chodzi właśnie o ten falujący efekt: raz w górę, raz w dół, aż licznik wskaże zero?

Możliwe. Jak wspomina Anna Kałuża w krótkiej, sfilmowanej raczej na szybko Silesiusowej mini-laudacji Wierszy (…)4, jest to książka „z jednej strony o tym jak bardzo trudno jest żyć tej autorce na Ziemi, ale z drugiej strony o tym jak bardzo trudno jest jej przestać tutaj żyć”. Trochę tak, a trochę nie i mamy zero. Autorka-podmiotka (w przywoływanym już wywiadzie Janiak dość jawnie się utożsamia) krytycznie opisuje składowe tworzonych przez ludzkość (w tym siebie) pozorów, jednak – mimo ich świadomości – nie potrafi uwolnić się od ich stałego tworzenia (ten moment). Chęć ucieczki ze świata wyrównuje się z potrzebą pozostania tu jeszcze trochę – miotanie się i fale – góra, dół, naddatki, niedobory.

Do podobnego wyrównania – na płaszczyźnie cel versus niemożność jego zrealizowania – dochodzi również w Celach Adama Kaczanowskiego, w których, jak trafnie zauważyła Paulina Chorzewska na łamach Wakatu5, remisowanie to „pogodzenie się z brakiem jednoznacznej odpowiedzi, remis to o punkt zero, w którym niweluje się siła dwóch przeciwstawnych wektorów energii”. U Kaczanowskiego, owszem, wektory wyrównują się, jednak wyrównywane są programowo, nie ma nawet pozoru przypadkowości zaistniałych zestawień. Kolejne wiersze stopniowo dopełniają tematyczną ciągłość Cel/Celów, wzajemnie stanowią własne rozwinięcia, wzajemnie rozszerzają sobie zakończenia. Mam wrażenie, że u Janiak ta prawidłowość w ogóle się nie pojawia. Wiersze programowo krótkie – niedopowiedziane, „niedoborowe”, plasowane w seriach, wymieniają się z dłuższymi – pełnymi, które potrafiłyby radzić sobie całkowicie same.

Ponownie wraca nasza gra – raz karty są fenomenalne, raz są po prostu jakieś. Należy jednak pamiętać, że planszówkowe fiaska często ewokują pytanie, czy nie lepiej było powiedzieć pass na jedną rundę zamiast układać tylko z tego, co w tym rozdaniu się miało?

Kamila Janiak, wyd. WBPiCAK
Poznań 2018, ss. 56.


[2] Tamże.
[3] Kaczmarski P., Koronkiewicz, M. (red.), Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, Biuro Literackie, Stronie Śląskie, 2016.


Weronika Janeczko (ur. 1994) – doktorantka CogNeS UJ, badaczka, psycholożka, redaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”. Publikowała w „Wakacie”, „biBLiotece”,„Gazecie Wyborczej” i „Małym Formacie”. Mieszka w Krakowie.