Wstęp
W twojej duszy osiadł błękit ozdobiony jasnozieloną rzęsą spokojnych wód. W twojej duszy osiadła mętna mgła minionych stuleci okrytych tajemniczym woalem magicznych zjawisk. Dziewicze szaleństwo i dzika skromność.
W twojej duszy osiadł błękit bezgranicznych głębin mroźnych oceanów. Mdlały w nich księżycowe noce Południa, słabło błotniste zastygłe powietrze, nasycone ostrymi trującymi zapachami. I miliardami bakterii śmiertelnych chorób.
W twojej duszy osiadł błękit odwiecznej pustki.
Pragnąłeś wiedzieć wszystko. Pragnąłeś nie wiedzieć nic. Spychałeś minuty w otchłań.
Ina – twoja narzeczona. Nie wiedziałeś, ale czułeś. Od samego początku.
Ina miała błękitną duszę. Nie wiedziałeś, ale czułeś. Od samego początku. W jej duszy osiadł błękit świeżego wiosennego nieba, błękit radosnych kwiatów ze słonecznego ogrodu, obmytych przezroczystą rosą. W niej były przestrzeń i siła wolnego morza, beztroska porannego wiatru z górskich szczytów.
W jej duszy osiadł błękit – oślepiająco jasny i słoneczny.
Jej duszę spowijało pragnienie życia.
Ina była pełna wiary, nadziei, miłości i nienawiści. Pełna trzech sióstr i ich matki, o istnieniu których nie wiedziała, ale które czuła.
Byłeś synem swojej matki, córki na pół wymarłego narodu południowego skwaru. Twoja matka – śniada Egipcjanka – zapatrzyła się w święte wody Nilu przyozdobione tajemniczymi kwiatami lotosu i czarujące cielskami krokodyli, które układały się w kształt gwiazdy. W tafli wody odbijały się niewyraźne ciężkie piramidy i sfinksy, jej myśli pokrył kurz dawnych legend, jej myśli wlewały tajemną siłę w jej duszę.
Egipcjanka zakochała się w sfinksie bez twarzy, który stał po lewej stronie drogi prowadzącej do wielkich piramid. Każdego dnia składała kwiaty u stóp swego ukochanego, gorącymi dłońmi owijała chłodny kamień i pieściła go giętkim śniadym ciałem.
Tak dosięgnęła wielkiego szczęścia: stała się brzemienna.
W uroczym pokoju hotelowym, gdzie mieszkał przystojny uczony Anglik, ujrzałeś świat po raz pierwszy. Śniada córka południowego skwaru, która się tam pojawiła, zrozumiała swój błąd i postanowiła pomścić kochanka.
Twój ojciec nie zdążył cię zobaczyć, usłyszał jedynie twój wrzask, nie zdążył uznać, że byliście do siebie podobni jak dwie krople wody. Z filiżanką porannej kawy wypił truciznę, która wabiła słodyczą, jedną z tych, które znał tylko dawny wschód. W ciągu doby uwiądł, skonał, w spadku zostawiając wszystko twojej matce. Lekarze uznali, że nie było to samobójstwo, a młodego uczonego wystawnie pochowali jego bracia Anglicy.
Tegoż wieczora śniada Egipcjanka złożyła kwiaty u stóp swego ukochanego – sfinksa bez twarzy, który stał po lewej stronie drogi prowadzącej do wielkich piramid. Owijała chłodny kamień gorącymi dłońmi i pieściła go giętkim śniadym ciałem.
Od tego czasu patrzyła na wszystkich, którzy kierowali w jej stronę wzrok wystraszonych zwierząt, całymi dniami błądziła po odległych piramidach. W tym stanie spotkał ją ojciec Iny.
Ojciec Iny był szczególnym przykładem sybaryty. I kiedy lwica demimondu spóźniła się z usunięciem dziecka i była zmuszona urodzić jego śmiertelną córkę (z zadartym nosem), on wzruszony i zafascynowany wył ze szczęścia. Lwica nigdy więcej nie zwróciła na niego uwagi i zupełnie zapomniała, że mogła kiedyś coś urodzić: nie miała błękitnej duszy.
W tym czasie Ina dorastała w wielkim kamiennym mieście, które przyciągało ją wiecznym hałasem i ludzkim szaleństwem. Ojciec próbował mieć jak największy udział w wychowaniu swojej córki, za każdym razem spoglądał na nią z nadzwyczajną delikatnością i łzami cichej radości w oczach.
Po dwuletniej podróży do Egiptu ojciec Iny powrócił z trzyletnim tobą i twoją matką. Córce starego Egiptu ślad po surowych Scytach przypomina oblicze sfinksa, który stoi po lewej stronie drogi prowadzącej do wielkich piramid. Kiedy przyjechała z nim do bliskich Iny, Egipcjanka zrozumiała wszystko, a pod wieczór spadł śnieg, który zabił jej błękitną duszę.
Tej nocy sfinksowi bez twarzy, który stał po lewej stronie drogi prowadzącej do wielkich piramid, odpadła głowa.
Tej nocy zabrakło ojca Iny.
Dwa martwe ciała o twarzach białych niczym świeży śnieg, leżały spokojnie splecione w łóżku, na ich niewzruszonych ustach rysował się wyraz odwiecznej tajemnicy.
Lekarze nie wyjaśnili, co było przyczyną śmierci, a rodzina i znajomi wystawnie pochowali twoją matkę i ojca Iny.
Nie wiedziałeś.
Twoja dusza składała się z dwóch dusz pełnych znaczeń, lecz była niczym próżna otchłań. Dusza Iny składała się z dwóch pustych dusz, choć była niczym pełnia skrzących się znaczeń. Wasze dusze przypominały przeciwległe bieguny i drżały, żeby stać się jednością.
Trująca krew, którą odziedziczyłeś po matce, ciążyła nad tobą niczym przekleństwo, gęste i nieznośne. Chciałeś kogoś pokochać, kogoś, kto nie byłby Mawką, twoją Fantazją. Chciałeś kogoś kochać i za tym tęskniłeś. Każde serce, które bezwiednie obejmowałeś błękitnym i głębokim spojrzeniem, zakochiwało się w tobie. Otchłań twojej duszy nieświadomie przyciągała i zasysała słodyczą każdego, kto tylko rzucił okiem w jej głębię. Wtedy stawałeś się bezgranicznie obojętny.
Nie kochałeś Iny, nikt jej nie kochał. Wszyscy lubili ją za to, że ona lubiła ich. Ina zakochiwała się w wielu, nikogo jednak nie kochała naprawdę. Nie dlatego, że nie mogła kochać. Nie kochała, ponieważ nie mogła kochać jednego. Ina chciała mieć od razu wszystkich, ale ciebie – najbardziej. Jej dusza była nieskończoną miłością i ofiarą oddaną wspólnocie.
Jej dusza była pełna osobliwych znaczeń. Pełna błękitu oślepiająco jasnego i słonecznego. Błękit jej duszy był przeciwieństwem twojego. Wasze dusze były dwoma biegunami: nie mogły istnieć bez siebie i nie mogły być razem. Jak biegunów – waszych dusz nie da się wyobrazić osobno, nie da się ich wyobrazić razem. Nie wiedziałeś tego, ale czułeś. Od samego początku.
