Projekt to debiutancka powieść Anny Sudoł, absolwentki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych urodzonej w 1990 roku. W polu literackim zaistniała wcześniej w 2015 roku, kiedy na łamach „Magazynu Szum” publikowała w odcinkach kryminał pod tytułem Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie. Sądząc po tytule, ambiwalentny stosunek artystki do rynku sztuki, wokół którego osnuty jest Projekt, kształtował się dobrych parę lat. Książkę wydano w krakowskim wydawnictwie Ha!art, które od dawna sieje zamęt w hermetycznym środowisku literacko-artystowskim. I tym razem się udało, a o niesprawiedliwe potraktowanie ludzi sztuki oskarżono samego prezesa Ha!artu:

Jestem przekonany, że Piotr Marecki nie opublikowałby podobnej „satyry” na środowisko literackie czy teatralne. Uznałby ją bowiem za cokolwiek nieskomplikowaną, oderwaną od realiów i nudną, a może nawet niesprawiedliwą. Ale sztuka?

To fragment artykułu redaktora naczelnego „Szumu”, Jakuba Banasiaka, który w emocjonalny sposób odniósł się do książki Sudoł. Banasiak nie rości sobie praw do oceny krytycznoliterackiej, zbulwersowała go natomiast treść utworu i jego przekaz. Artykuł to w zasadzie oskarżenie – ukazuje Projekt jako szkodliwy, doktrynerski, niemądry, a nawet krzywdzący wobec artystek i kuratorek, które sztukę kochają i starają się wyrwać ją spod kontroli skostniałych instytucji czy środowiskowych dziadersów. Jakby tego było mało, Banasiak kończy artykuł pasywno-agresywną zaczepką: „Sudoł-artystka jest dalece mniej aktywna niż Sudoł-pisarka”.

Nie przywołuję stanowiska Banasiaka, aby z nim polemizować, choć nie podzielam ani oburzenia, ani pewności, że Marecki odrzuciłby potencjalną satyrę na środowisko teatralne. Zainteresowało mnie jednak, że tak wielkie emocje, którym towarzyszył niewypowiedziany wprost zarzut o nielojalność i działanie na szkodę artystek, wzbudziła książka, w której nie pada nawet słowo „sztuka”. Sudoł przybliża nam środowisko aspirujących mieszkańców stolicy, orbitujących wokół jednego miejsca pracy. Spotkamy wśród nich nie kuratora, lecz Merytorycznego, nie wystawy czy performance, lecz projekty, realizowane nie w galerii sztuki, ale w Instytucji. Bodaj wszyscy recenzenci przyznawali, że odnaleźli w Projekcie opisy przypominające ich własne doświadczenia pracy w korporacjach. W opiniach czytelniczek na portalu LubimyCzytać mówi się szeroko o pracownikach, korporacjonizmie, ale nie artystach czy sztuce. Podobne refleksje znalazłam w sekcji komentarzy na jednym z blogów książkowych (pisownia oryginalna):

Pastuch pisze:
17 stycznia, 2021 o 8:07 pm

Ależ to nie jest o korporacji, raczej o jakiejść instytucji (szeroko rozumianej)
kultury.


Paweł Cybulski pisze:
23 stycznia, 2021 o 8:59 pm

Być może, ale to jest też książka, której odbiór bardzo mocno zależy od osobistych doświadczeń. Bo jak się okazuje, schematy są w wielu przypadkach podobne. Babcia autorki ponoć odebrała to jako powieść polityczną. A ja, nie mając doświadczeń w instytucjach kultury, odczytałem ją przez pryzmat własnych losów, mocno naznaczonych przez korporacje. I odnalazłem w „Projekcie” aż za dużo odniesień do tego, co sam przeżyłem. Zresztą wydaje mi się, że duża niedookreśloność tej książki sprzyja różnym interpretacjom. Chyba zresztą o to Annie Sudoł chodziło.

Może jest więc tak, że źródło zarzutów Banasiaka wobec prozaiczki leży gdzieś indziej niż w jej twórczości? Kwestia pozostaje otwarta.

*

Miejsce akcji Projektu to zaledwie makieta świata. Losy bohaterów rozgrywają się między ich mieszkaniami, symbolicznie odmalowaną Instytucją i hipsterską kawiarnią. Czasem towarzyszymy im w podróży przez miasto (prowincjonalną Warszawę, niedorastającą europejskim stolicom do pięt!). Kiedy się przyjrzymy, zauważymy prześwity, niczym w kartonowej scenografii szkolnego teatrzyku. To bohater tworzy przestrzeń – istnieje ona tylko wtedy, gdy za jej pomocą można go lepiej wyeksponować.

Roma, Kostek, Ludwik, Karol i inni nie zostali jednak przedstawieni z dużo większą starannością. Każde z nich reprezentuje pewne postawy, niemniej są one karykaturalnie przerysowane, słabo lub wcale uzasadnione psychologicznie. Taki sposób konstrukcji postaci świetnie współgra z okładką stworzoną przez Bolesława Chromrego. Rzucają się w oczy litery, które składają się na tytuł powieści, a każda z nich sprawia wrażenie niedbale nabazgranej. Projekt w trakcie realizacji – szkic odwalony na szybko zamaszystym ruchem dłoni. Zatrzymajmy jednak wzrok. Nie mamy do czynienia z fontem naśladującym pismo opornego ucznia. Na każdą z liter składają się bowiem symboliczne ludziki, mniej lub bardziej wykrzywione, by nabrać odpowiedniego kształtu. Kształt ten rysuje się przed naszymi oczyma: „PROJEKT”. Trochę jak zdjęcie zrobione z lotu ptaka pozującym modelkom.

Najciekawsza zdaje się litera T, która niepokojąco przypomina ukrzyżowanie biednego ludzika. Możemy zgadywać: zawisł na krzyżu Sztuki czy – jak my wszyscy – cierpi katusze pionka w kapitalistycznym systemie? W świecie wykreowanym przez Sudoł ludzie są właśnie tacy. Potrafią wygiąć swój kręgosłup moralny, byle tylko chociaż o krok zbliżyć się do realizacji projektu. Całe życie podporządkowali obsesji projektowania. Gra jest warta świeczki, może uda się zostać kimś. Raczej: przestać być nikim. Zostać zaproszonym do zagranicznej instytucji, nie mieć potrzeby żebrania o uwagę krytyczek czy dyrektorów. Teraz to inni będą się gimnastykować, aby nawiązać kontakt, licząc na pomoc w rozwoju kariery. Co jeszcze? Nie wiem. Wydaje się, że prestiż to jedyna rzecz, na której komukolwiek zależy.

Wizja dorosłego życia, jaka rysuje się w powieści, to niekończący się wyścig i dojmująca samotność. Relacje międzyludzkie właściwie nie istnieją. Kontakt z drugim człowiekiem nigdy nie jest bezinteresowny, a każda interakcja została obliczona na konkretny efekt. Nieustannie toczy się gra, której stawką jest jedynie pozycja zawodowa. Praca jest tym, co zajmuje i łączy bohaterów. Przysłuchując się toczonym przez nich rozmowom, nie sposób jednak dowiedzieć się o niej czegokolwiek konkretnego. To zresztą jeden z zarzutów Banasiaka – nieobecność samej sztuki, refleksji nad jej formą, przesłaniem czy estetyką. Nie wiemy, dlaczego (poza względami zawodowymi) projekty powstają, czy ich twórcy chcą podzielić się czymś ze światem, a może po prostu wyrazić siebie.

Wizja dorosłego życia, jaka rysuje się w powieści, to
niekończący się wyścig i dojmująca samotność.

Sztuczność przedstawionego świata-makiety, brak pogłębienia psychologicznego postaci i dialogi naszpikowane frazesami o dużym poziomie ogólności mogą wprawić czytelniczkę w dyskomfort. Chciałoby się napełnić tę formę treścią: zastąpić enigmatyczne projekty konkretem, a manekiny – ludźmi z krwi i kości. Błędem byłoby jednak myślenie, że wynika to z nieudolności autorki. Sudoł realizuje strategię powieściową, która ma głębokie uzasadnienie w idei Projektu jako satyry na neoliberalny przymus sukcesizmu. Jesteś, jeśli odnosisz sukcesy. Są one nimi tylko wtedy, gdy wpisują się w jedną ze środowiskowych wizji, te zaś różnią się w zależności od grupy, do której aspirujemy, ale w rzeczywistości są bardzo podobne. Uśmiechnięci sympatycy Leszka Balcerowicza walczą między sobą o możliwość reprezentowania korporacji na międzynarodowym szczycie, lewicowa aktywistka w dredach zostaje prelegentką na organizowanym w Barcelonie panelu o walce z turystyką niszczącą tkankę miejską, egzaltowana studentka malarstwa wyśle wniosek o rezydencję artystyczną w miejscowości położonej nad morzem. „Czy nie można żyć normalnie? Bez żadnych osiągnięć?” – woła z blurba Aleksandra Małecka, na co Kostek, dobiegający czterdziestki bohater Projektu, którego czas w Instytucji nieubłaganie zbliża się ku końcowi, wzruszyłby ramionami, uśmiechając się z zawstydzeniem. Można, ale co to za życie?

Debiutancka powieść Sudoł pozwala czytelniczce przejrzeć się w krzywym zwierciadle. Eksponuje śmieszność, w którą tak łatwo wpaść, gdy udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, ale i tragizm samotności w tłumie wyalienowanych, skupionych na sobie desperatów. Nie jest to nowa diagnoza kapitalistycznego społeczeństwa. Już na początku lat dwutysięcznych proponowali ją Sławomir Shuty w Zwale czy Marta Dzido w Małżu, a przykłady można mnożyć. Projekt nie jest też specjalnie atrakcyjnym przedstawieniem tematyki, co sygnalizowałam, pisząc o chęci napełnienia formy treścią. Odnoszę wrażenie, że Sudoł padła ofiarą obranej przez siebie strategii literackiej, próbując opisać płyciznę i miałkość życia w neoliberalnym pędzie poprzez ekstrapolację tych przywar na cały wykreowany świat. Podczas analizy i interpretacji Projektu pomysł autorki świetnie się broni, ale lektura mimo wszystko powinna być rozrywką. Czytając najbardziej ponure powieści, cieszymy się przecież ich walorami artystycznymi lub chociaż porywającą fabułą. Tutaj tego nie ma. Fabuła służy przedstawieniu brzydoty, którą doskonale znamy. W tym sensie wydaje mi się, że Projekt Anny Sudoł jest właśnie tym, o czym opowiada – projektem, którego założenia zostały zrealizowane. Niczym więcej.


Anna Sudoł
Projekt

Korporacja Ha!Art, 2020,
s. 320.



Natalia Rojek – polonistka. Współpracuje m.in. z magazynem „Szajn” oraz „Stonerem Polskim”.