Niespełna dwa lata po debiucie nominowanym do Nagrody Literackiej Gdynia Agnieszka Jelonek powraca z kolejną powieścią. Wyzwaniem, z którym mierzy się główna bohaterka, nie są tym razem zaburzenia lękowe, lecz zaburzenia komunikacji. A konkretniej: problemy z wyartykułowaniem swoich pragnień i potrzeb, głęboko skrywane sekrety i traumy, które zaburzają poczucie własnej wartości i zmniejszają szanse na udane relacje.

W Trzeba być cicho krzyżują się losy trzech postaci: Luny, jej męża Theo i przyjaciółki Miśki. Luna – szczupła, w idealnie dobranych ubraniach i schludnej fryzurze – doktoryzuje się z językoznawstwa. To kobieta, po której można „prześlizgnąć się wzrokiem, nie potykając się o żadną rażącą niedoskonałość”. Na dobre zapisało się w niej jedynie doświadczenie dorastania u boku surowej, nieczułej matki i przemocowego ojca. Wszystkie emocje od dziecka „starannie chowa, pakuje w papier ozdobny i ukrywa w pawlaczu”. Przeciwieństwem Luny jest Miśka, stylistka paznokci, która wyglądem przypomina kolorowego ptaka. Z różnym skutkiem – między innymi w ramach co rusz przerywanej i wznawianej terapii – próbuje nauczyć się panować nad swoimi uczuciami. O samotnie wychowywanym, dwunastoletnim synu, Tymonie, myśli czasem, że nie urodziła go, tylko „spotkała. Spotkała go i poszli dalej razem”. W przeciwieństwie do swojej siostry, Zuzy, która porzuciła karierę i samorozwój na rzecz opieki nad dziećmi, Miśka pragnie być kimś więcej niż tylko matką.

Gdy w wyniku dość sztampowego splotu wydarzeń (nagła śmierć sąsiada i nieoczekiwanie odziedziczony po nim spadek) Luna, Miśka i Theo wprowadzają się do domu położonego na odludziu, nieunikniona bliskość z jednej i wyraźne różnice charakterów z drugiej strony sprawiają, że silniej niż kiedykolwiek dają o sobie znać ich tłumione tęsknoty i lęki. Narracja płynie niespiesznie, niemalże leniwie, przez co jeszcze wyraźniej widać wszystkie jej zaburzenia, nawet te najdrobniejsze. Z pozoru nie dzieje się nic szczególnego: trwa skromny remont zaniedbanej posesji, wycinanie drzew, malowanie ścian. Z biegiem czasu w czytelniczce narasta jednak przeczucie, które zaczyna graniczyć z pewnością – że „coś pęcznieje w upale”, że „lato niesie jakąś katastrofę”. Nadchodzący kataklizm niewiele ma wspólnego z konwencją science fiction, horroru czy post-apo. Jest raczej konsekwencją zgubnego przekonania, wpajanego dzieciom od maleńkości, że „ogólnie trzeba być cicho. Najgorszy obciach to dać się usłyszeć, wpuścić innych rurami i dziurami w ścianach do swojego życia. Trzeba również nauczyć się nie słyszeć”.

Czytaj także:
Maria Świątkowska
o Wspomnieniach przyszłości
Siri Hustvedt

Z prozy Jelonek wyłania się przygnębiająco akuratny obraz polskich rodzin: tych tradycyjnych (rodzice Luny) i tych rzekomo nowoczesnych (siostra i szwagier Miśki), tak samo głuchych na potrzeby jej członkiń i członków. Największym zagrożeniem dla obu są  homoseksualizm i feminizm, a nie przemocowe zapędy ojców, wujków czy mężów. Druga powieść autorki Koniec świata, umyj okna to przygnębiająca diagnoza polskiej kultury milczenia. Produktami, czy raczej ofiarami tej kultury są dziewczynki, które mają być grzeczne, śliczne i nieme. Jako dorosłe kobiety mimowolnie czerwienią się, słysząc donośny głos koleżanek podekscytowanych zakupami, bo przez lata wmawia się im, że „krzyk, śmiech i śpiew były zarezerwowane dla dorosłych. Pijanych dorosłych”. Mężczyźni mają niewiele łatwiej: młodszy brat Luny z partnerem może żyć długo, szczęśliwie i bezpiecznie jedynie za granicą, w kraju nie wolno mu mówić o swojej miłości. Theo – wychowany bez męskich wzorców, przez samotną matkę, czuły i empatyczny – nieustannie stara się odgadnąć nastrój swojej żony. Z jakichś powodów woli jednak zgadywać i spudłować niż zapytać wprost i zmierzyć się z odpowiedzią.  

Trzeba być cicho to dojrzała opowieść o nieprzepracowanych traumach z dzieciństwa, toksycznych relacjach, patologicznych wzorcach i problemach z samoakceptacją. Autorka po raz kolejny pokazuje, że literackie miniatury mogą pomieścić w sobie nie mniej niż opasłe tomy. Językowy i fabularny minimalizm ponownie sprawdza się jako strategia literacka – słychać w niej echa pisarstwa Sally Rooney, w której „kocha się” Jelonek, a wśród tematów poruszanych w niespełna stusiedemdziesięciostronicowej książce migoczą cienie ważnych, rozliczeniowych gestów znanych z Szaleju Moniki Drzazgowskiej, Kąkolu Zośki Papużanki czy też Mireczka Aleksandry Zbroi.

„Trzeba być cicho” to dojrzała opowieść o nieprzepracowanych traumach z dzieciństwa

Powieść ta ujmuje czymś jeszcze: bezpretensjonalnością i prostotą. Bohaterkami i bohaterami – podobnie jak u Rooney – są „normalni ludzie”. Niedoskonali i nieprzefajnowani. Tacy, których gdzieś już kiedyś spotkaliśmy, którzy przywodzą na myśl znajomych, bliskich, nas samych. Gdy czytałam więc o Lunie i Miśce, widziałam dwie podobne do nich dziewczyny, które dzieliły ławkę w chrzanowskim liceum: jedną, która na lekcjach czytywała Trainspotting, a o imprezach dnia poprzedniego opowiadała, skręcając szluga albo przemywając świeżo zrobiony tatuaż, i drugą, której nie było ani na tej, ani na żadnej innej bibie; która w swojej niezauważalności mościła się jak w bezpiecznym kokonie, a w klasie maturalnej, zamiast do studniówki, przygotowywała się do olimpiady. Theo natomiast przywodził mi na myśl nowych, wspaniałych mężczyzn, których brakowało naszym mamom, ciociom i babciom – są wrażliwi i zaangażowani, gardzą przemocą, maczyzmem i mansplainingiem. Wychowują córki na feministki, a podczas Strajków Kobiet idą ramię w ramię ze swoimi partnerkami i równie głośno krzyczą, kogo jebią. Z własnego doświadczenia wiem – wbrew sceptycyzmowi autorki – że nie trzeba szukać ich zagranicą. W Polsce, na szczęście, też istnieją.

Jak na scenarzystkę przystało, Jelonek umiejętnie operuje literackimi schematami (damsko-męski trójkąt, dwie przyjaciółki, które są swoimi przeciwieństwami, wątki nieheteronormatywne), sprawnie rozrysowuje postaci i rozpisuje dialogi – oszczędne, proste, momentami doskonale niezręczne – a zakończenie mimo wszystko otwiera na optymistyczne odczytania. Osadziwszy fabułę w realiach systemowo, kulturowo i społecznie narzucanych przemilczeń, ukazawszy destrukcyjność takiej rzeczywistości, dla każdej z postaci autorka szuka własnego głosu, dyskretnie eksploruje jego odmienne brzmienia, możliwości i granice. Pokazuje, jak wiele można zyskać, swobodnie się nim posługując, ale też – jak wiele stracić, pozwalając go sobie odebrać.


Agnieszka Jelonek
Trzeba być cicho

Wydawnictwo Cyranka, 2022, s. 160


Aleksandra Kumala (ur. 1995) – kulturoznawczyni, doktorantka UJ, współredaktorka tomu „In(ter)wencje. Analizy kulturoznawcze” (2019). Teksty poświęcone filmom i literaturze publikowała m.in. na łamach „Dwutygodnika”, „Fabulariów”, „Popmoderny” czy „Przekroju”.