Książka Jaroslava Rudiša opowiada o podróży, ale to nie droga jest w niej najważniejsza. Kluczowe są raczej nakładające się na siebie epoki, echa wydarzeń historycznych i neurotyczna fascynacja, jaką w bohaterze budzi przeszłość. →
Czy to jeszcze przyjemność z ubywania, jakiś rodzaj guilty pleasure, czy może dekadencka kapitulacja? Wszak wszystko raczej się w „Rastrze” rozpada, rozmaka, butwieje, zapada w siebie, ćwiczy w znikaniu i stygnie. →
Zdarza mi się mówić, że Henryk uważał się za człowieka pechowego. W jakimś przebłysku zuchwałości mam wrażenie, że pech ten rozłożył się po jego śmierci na bliskich. Z innej strony doszedłem do wniosków, że Henryka-Henryków było wielu. Nikt poza mną (i może Krystyną Sakowicz/Martą Zelwan) nie znał „tego-takiego” Henryka. →
Wśród kilku słów, na które Henryk Bereza był uczulony, znajdował się czasownik „uporać się”. Wśród tych słów, na które był uczulony, były takie, które i u mnie wywoływały wysypkę, chrypkę, pochrząkiwanie i swędzenie skóry, obejmując również miejsca intymne; takie było na przykład słowo „ubogacić”, we wszystkich jego odmianach. →
Czytajmy literaturę po Berezowsku – nie szukajmy w niej jedynego słusznego świata, patrzmy na przebłyski innych rzeczywistości, przylegających do tej, która jakimś dziwnym trafem została uznana za obowiązującą. →